OGŁOSZENIE mam małe dla was kochani. Zdecydowałam, że lepiej będzie mi nie tytułować każdej notki tylko po prostu pisać który to rozdział. Co do tych wypocin to mam nadzieję, że nie są takie złe.
( powrót do Emi)
Jak fajnie jest pobyć samemu choć przez chwilę. Już naprawdę nie pamiętam który kieliszek w siebie wlewam. Ale to bez znaczenia. A co najśmieszniejsze pewnie nawet mnie nie szukają. Super mam przyjaciół nie ma co. Trochę kręci mi się w głowie. Powinnam już skończyć. Lepiej będzie jak wyjdę się przewietrzyć. Zapłaciłam barmanowi resztką ostatnich drobniaków które tkwiły w spodniach. Zrobiłam z nich świetny użytek. Heh, chyba mam jakąś małą zaćmę bo się tak jakoś zgubiłam. Lezę jakąś ciemną uliczką. Jednym słowem zadupie. No i jeszcze jakieś podejrzane typki drą mordę.
-Hej mała, poczekaj. Zgubiłaś się. Możemy pomóc ci znaleźć drogę.- Jasne, a przy najbliższej okazji zgwałcić i zostawić w śmietniku. Po moim trupie. Dobrze, że umiem się bronić. Choć ciężko będzie w tym stanie. Pół biedy, że się nie przewracam.
-Dam radę.- Powiedziałam cicho. Przyśpieszyłam tempo. Szłam tak ze spuszczoną głową. Przynajmniej ją podniosłam bo bym wlazła w ścianę. Głupia ślepa uliczka w której wali zdechłą rybą. Co kraj to obyczaj. Kurde znów będę musiała przełazić koło tych gangsterów zasranych. Odwróciłam się, a oni już tam stali. No to się wpakowałam. Zaczęłam się bać i to bardziej niż zazwyczaj w takich sytuacjach.
-A jednak się zgubiłaś. Ale nie bój się my się tobą zajmiemy.- Pokazał swoje uzębienie i aż mi się zebrało na puszczenie pawia. Niebezpiecznie zaczął się zbliżać.
-Radzę się nie zbliżać.- Ok, to nic nie dało. Więc przeszłam do konkretów. Kopnęłam kolesia aż zgiął się w pół. Chciałam pobiec, ale włochate łapy złapały mnie w pasie. Pierdolony zboczeniec. Co teraz ze mną będzie. W takich momentach oczekuje się tego właśnie księcia z bajki co śni się po nocach.
-Puszczaj obleśny śmierdzielu. - Zasadziłam mu łokciem w wielki bęben. Nawet nie wiem czy coś poczuł. Ale chyba nic.
-Puszczaj ją!- Usłyszałam za sobą znajomy głos. Wybawiciel nadszedł nareszcie. W końcu uwolniłam się i pobiegłam w chowając się za śmietnikiem. To wyglądało strasznie. Na szczęście ten ktoś dawał sobie całkiem radę. No szlak by to trafił jeszcze złamałam paznokcia. O, jakoś cicho się zrobiło. Wyjrzałam za śmierdzącego śmietnika.
-Możesz już wyjść.- Wtedy upewniłam się, że to był Lulu. Mogłam się skapnąć, że to on bo któż by inny. Stałam tak, a w oczach zbierały mi się łzy. Zamiast się na mnie wydrzeć po prostu podszedł do mnie i objął. Zrobiło mi się od razu ciepło. Mogłabym tak stać z nim całą wieczność. Oczywiście nadleciała cała reszta.
-No nareszcie.- Ucieszyła się Iz. I o mało mnie nie zabiła swoim uściskiem.- A teraz. CO TY SOBIE WOBRAŻASZ KOBIETO. LATAM ZA TOBĄ PO CAŁYM SEULU.
-Weź się zdecyduj. Albo mnie opierdzielasz, albo cieszysz się, że żyję. Jedno z dwóch.
-Nie żartuj sobie.
-Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiliśmy.- Powiedział Chen.
-O jak miło jednak się martwiliście o mnie.
-No tak, a jak by inaczej.
-No jasne. Sorki, że was tak przestraszyłam.
-Spoko, ważne, że cię znaleźliśmy.
Szłam sobie z tyłu specialnie tylko po to żeby móc pogadać z Lu. Ale oni ciągle go zagadywali i nie miałam okazji. Czuje się podle. Chyba dokładnie tak samo jak oni gdy doprowadzają mnie
do regularnego szału. Znów się nie wyśpię.
Po 30 minutach wędrowania doszłam do domu. Weszłam ostatnia zamykając drzwi.
-Wow, jak miło nie widzieć tego syfu.- Uśmiechnęłam się.
-Jakiego syfu? Czy coś mnie ominęło.- Jak można nie było o niczym wiedzieć. Opowiadaniem historii o imprezce zajęła się Izzy. Chciałam to zrobić ja i przy okazji podziękować za ratunek, ale wszyscy wygonili mnie do pokoju karząc odpocząć. Już nie chciałam się kłócić. Posłał mi spojrzenie jak znikałam na górze. Gotowa to spania rzuciłam się na łóżko wrzeszcząc do poduszki. Podsumowując dzisiejszy dzień to nie należał do najlepszych.
* * *
Boż, głowa mnie boli gorzej niż wtedy jak spadła na mnie choinka. Długo by opowiadać, po prostu mój ojciec nie nadaje się do wybierania drzewka. Moje wory pod oczami to jakaś istna katastrofa. Jest 10 i nikt ani nic mnie nie obudziło. Na łóżku leżał ten słodki piesio co mi wczoraj pożerał bieliznę. Już ja się z nim policzę, ale kiedy indziej. Zeszłam na dół. Zastałam Lay' a i Chen' a siedzących przed telewizorem całkiem spokojnych i wyluzowanych. Chyba w coś grali.
-Hej wam. Co porabiacie?
-A gramy sobie chcesz się przyłączyć?
-Może później, idę przywitać się zresztą.- Dziwne to. Chyba mi o czymś nie mówią. Weszłam do kuchni. Wszyscy jedli śniadanie rozmawiając o różnych bzdetach.
-Cześć wszystkim.- Usiadłam do stołu, a przede mną pojawiła się jajecznica podana przez Xiu. Musiałam się jakoś wytłumaczyć z tej akcji. No i muszę z nim koniecznie pogadać.
-Wiecie chciałam was przeprosić za wczoraj. Powinnam wam powiedzieć gdzie się wybieram.
-Nic się nie stało przecież. Ważne, że nic ci nie zrobili. - Powiedział Kris wcinając płatki z mlekiem … razem z Izzy? No, no dużo się dzieje. A w sumie to się ciesze, że jej wyszło bo w końcu to wymarzony chłopak dla niej. Po skończonym jedzeniu postanowiłam pomóc Lu posprzątać. I nareszcie się pozbyłam się ich.
-Chciałam z tobą pogadać i podziękować za to co zrobiłeś wczoraj dla mnie. Nie spodziewałam się tego, ale naprawdę dzięki.- A co tam dałam mu buziaka. Należało mu się. Uśmiechnął się do mnie.
-Nie ma za co. Jeśli chodzi o ciebie to zawsze i wszędzie bym cię znalazł i uratował.
Miałam zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale zniknął mi z oczu. Przez połowę dnia było tak dziwnie, że aż trudno to opisać. Zamknęłam się w pokoju i zagłębiłam w lekturze. Zachciało mi się pić. Przy okazji podeszłam do okna. Przed domem stał czarny samochód. Zeszłam po cichu na dół i zatrzymałam się. Toczyła się tam zacięta rozmowa, a co najgorsze, że chyba chodziło o mnie. Na początku myślałam, że to przez mój nocny wypad narobiłam im kłopotów. Ale to okazało się być bardziej interesujące niż się spodziewałam. Teraz wszystko się wyjaśniło. To całe głupie zachowanie i milczenie kiedy wchodzę do pomieszczenia gdzie siedzą. Poczekam sobie aż skończą i wtedy wkroczę do akcji. Nikt nie będzie robił
ze mnie idiotki to ja mam ten przywilej robienia z nich idiotów.
Przepraszam, że tak krótko, ale tak jakoś wyszło. :)
( powrót do Emi)
Jak fajnie jest pobyć samemu choć przez chwilę. Już naprawdę nie pamiętam który kieliszek w siebie wlewam. Ale to bez znaczenia. A co najśmieszniejsze pewnie nawet mnie nie szukają. Super mam przyjaciół nie ma co. Trochę kręci mi się w głowie. Powinnam już skończyć. Lepiej będzie jak wyjdę się przewietrzyć. Zapłaciłam barmanowi resztką ostatnich drobniaków które tkwiły w spodniach. Zrobiłam z nich świetny użytek. Heh, chyba mam jakąś małą zaćmę bo się tak jakoś zgubiłam. Lezę jakąś ciemną uliczką. Jednym słowem zadupie. No i jeszcze jakieś podejrzane typki drą mordę.
-Hej mała, poczekaj. Zgubiłaś się. Możemy pomóc ci znaleźć drogę.- Jasne, a przy najbliższej okazji zgwałcić i zostawić w śmietniku. Po moim trupie. Dobrze, że umiem się bronić. Choć ciężko będzie w tym stanie. Pół biedy, że się nie przewracam.
-Dam radę.- Powiedziałam cicho. Przyśpieszyłam tempo. Szłam tak ze spuszczoną głową. Przynajmniej ją podniosłam bo bym wlazła w ścianę. Głupia ślepa uliczka w której wali zdechłą rybą. Co kraj to obyczaj. Kurde znów będę musiała przełazić koło tych gangsterów zasranych. Odwróciłam się, a oni już tam stali. No to się wpakowałam. Zaczęłam się bać i to bardziej niż zazwyczaj w takich sytuacjach.
-A jednak się zgubiłaś. Ale nie bój się my się tobą zajmiemy.- Pokazał swoje uzębienie i aż mi się zebrało na puszczenie pawia. Niebezpiecznie zaczął się zbliżać.
-Radzę się nie zbliżać.- Ok, to nic nie dało. Więc przeszłam do konkretów. Kopnęłam kolesia aż zgiął się w pół. Chciałam pobiec, ale włochate łapy złapały mnie w pasie. Pierdolony zboczeniec. Co teraz ze mną będzie. W takich momentach oczekuje się tego właśnie księcia z bajki co śni się po nocach.
-Puszczaj obleśny śmierdzielu. - Zasadziłam mu łokciem w wielki bęben. Nawet nie wiem czy coś poczuł. Ale chyba nic.
-Puszczaj ją!- Usłyszałam za sobą znajomy głos. Wybawiciel nadszedł nareszcie. W końcu uwolniłam się i pobiegłam w chowając się za śmietnikiem. To wyglądało strasznie. Na szczęście ten ktoś dawał sobie całkiem radę. No szlak by to trafił jeszcze złamałam paznokcia. O, jakoś cicho się zrobiło. Wyjrzałam za śmierdzącego śmietnika.
-Możesz już wyjść.- Wtedy upewniłam się, że to był Lulu. Mogłam się skapnąć, że to on bo któż by inny. Stałam tak, a w oczach zbierały mi się łzy. Zamiast się na mnie wydrzeć po prostu podszedł do mnie i objął. Zrobiło mi się od razu ciepło. Mogłabym tak stać z nim całą wieczność. Oczywiście nadleciała cała reszta.
-No nareszcie.- Ucieszyła się Iz. I o mało mnie nie zabiła swoim uściskiem.- A teraz. CO TY SOBIE WOBRAŻASZ KOBIETO. LATAM ZA TOBĄ PO CAŁYM SEULU.
-Weź się zdecyduj. Albo mnie opierdzielasz, albo cieszysz się, że żyję. Jedno z dwóch.
-Nie żartuj sobie.
-Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiliśmy.- Powiedział Chen.
-O jak miło jednak się martwiliście o mnie.
-No tak, a jak by inaczej.
-No jasne. Sorki, że was tak przestraszyłam.
-Spoko, ważne, że cię znaleźliśmy.
Szłam sobie z tyłu specialnie tylko po to żeby móc pogadać z Lu. Ale oni ciągle go zagadywali i nie miałam okazji. Czuje się podle. Chyba dokładnie tak samo jak oni gdy doprowadzają mnie
do regularnego szału. Znów się nie wyśpię.
Po 30 minutach wędrowania doszłam do domu. Weszłam ostatnia zamykając drzwi.
-Wow, jak miło nie widzieć tego syfu.- Uśmiechnęłam się.
-Jakiego syfu? Czy coś mnie ominęło.- Jak można nie było o niczym wiedzieć. Opowiadaniem historii o imprezce zajęła się Izzy. Chciałam to zrobić ja i przy okazji podziękować za ratunek, ale wszyscy wygonili mnie do pokoju karząc odpocząć. Już nie chciałam się kłócić. Posłał mi spojrzenie jak znikałam na górze. Gotowa to spania rzuciłam się na łóżko wrzeszcząc do poduszki. Podsumowując dzisiejszy dzień to nie należał do najlepszych.
* * *
Boż, głowa mnie boli gorzej niż wtedy jak spadła na mnie choinka. Długo by opowiadać, po prostu mój ojciec nie nadaje się do wybierania drzewka. Moje wory pod oczami to jakaś istna katastrofa. Jest 10 i nikt ani nic mnie nie obudziło. Na łóżku leżał ten słodki piesio co mi wczoraj pożerał bieliznę. Już ja się z nim policzę, ale kiedy indziej. Zeszłam na dół. Zastałam Lay' a i Chen' a siedzących przed telewizorem całkiem spokojnych i wyluzowanych. Chyba w coś grali.
-Hej wam. Co porabiacie?
-A gramy sobie chcesz się przyłączyć?
-Może później, idę przywitać się zresztą.- Dziwne to. Chyba mi o czymś nie mówią. Weszłam do kuchni. Wszyscy jedli śniadanie rozmawiając o różnych bzdetach.
-Cześć wszystkim.- Usiadłam do stołu, a przede mną pojawiła się jajecznica podana przez Xiu. Musiałam się jakoś wytłumaczyć z tej akcji. No i muszę z nim koniecznie pogadać.
-Wiecie chciałam was przeprosić za wczoraj. Powinnam wam powiedzieć gdzie się wybieram.
-Nic się nie stało przecież. Ważne, że nic ci nie zrobili. - Powiedział Kris wcinając płatki z mlekiem … razem z Izzy? No, no dużo się dzieje. A w sumie to się ciesze, że jej wyszło bo w końcu to wymarzony chłopak dla niej. Po skończonym jedzeniu postanowiłam pomóc Lu posprzątać. I nareszcie się pozbyłam się ich.
-Chciałam z tobą pogadać i podziękować za to co zrobiłeś wczoraj dla mnie. Nie spodziewałam się tego, ale naprawdę dzięki.- A co tam dałam mu buziaka. Należało mu się. Uśmiechnął się do mnie.
-Nie ma za co. Jeśli chodzi o ciebie to zawsze i wszędzie bym cię znalazł i uratował.
Miałam zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale zniknął mi z oczu. Przez połowę dnia było tak dziwnie, że aż trudno to opisać. Zamknęłam się w pokoju i zagłębiłam w lekturze. Zachciało mi się pić. Przy okazji podeszłam do okna. Przed domem stał czarny samochód. Zeszłam po cichu na dół i zatrzymałam się. Toczyła się tam zacięta rozmowa, a co najgorsze, że chyba chodziło o mnie. Na początku myślałam, że to przez mój nocny wypad narobiłam im kłopotów. Ale to okazało się być bardziej interesujące niż się spodziewałam. Teraz wszystko się wyjaśniło. To całe głupie zachowanie i milczenie kiedy wchodzę do pomieszczenia gdzie siedzą. Poczekam sobie aż skończą i wtedy wkroczę do akcji. Nikt nie będzie robił
ze mnie idiotki to ja mam ten przywilej robienia z nich idiotów.
Przepraszam, że tak krótko, ale tak jakoś wyszło. :)