Oczywiście jeszcze raz życzę wam wesołych i szczęśliwego nowego. Mam nadzieje, że dostaliście to co chcieliście albo dopiero dostaniecie.
-Nadal nie rozumiem tego wszystkiego.-
To nie na mój rozum. Właśnie dowiedziałam się bardzo ważnej
rzeczy w moim życiu. A Ji Yong' a nawet przy mnie nie ma. W kółko
powtarzam, że sobie poradzę nie ważne co by to było. Rzecz w tym,
że chyba sama przestaje to wierzyć.
-___ posłuchaj, oboje myśleliśmy, że
tak będzie lepiej. Miałabyś lepsze życie niż te które mieliśmy.
Dopiero później pojawiła się Ailee. Wtedy nasze życie było już
inne.- Nie wiem co mam powiedzieć. Z jednej strony jestem wściekła,
a z drugiej cieszę się, że wiem jaka jest prawda. Oczywiście
mogłam dowiedzieć się tego w mniej szokujący sposób, ale czy to
ważne. Pozostaje tylko jedno pytanie.
-I co teraz?- Spojrzałam na nich
oczekując jakiejś sensownej odpowiedzi.
-Spróbujmy być rodziną. Razem.
Proszę.- Czy ja jestem na to gotowa? W sumie była bym głupia
gdybym się nie zgodziła.
-Dobrze, ale czy inni też się na to
godzą?
-O, no pewnie, że tak. Może i na
początku byłam zła, ale znam całą historię i uważam, że każdy
powinien mieć rodzinę.- Nie wytrzymałam i przytuliłam się do
mojej nowej siostry. Chyba minię trochę czasu zanim się
przyzwyczaję.
-Ech, chciałabym w końcu zjeść to
śniadanie zanim spóźnię się jeszcze bardziej niż jestem.
-A no oczywiście. Już podaję.
Dzisiaj sama zrobiłam nam śniadanie.- Jestem ciekawa co stało się
z kucharzami.
Po szybkim zjedzeniu śniadania
wskoczyłam do auta i pojechałam do agencji. Po drodze dostarczono
mi wiadomość o tym, że szef chcę się ze mną widzieć. Kiedyś
chyba musiał nadejść ten dzień. Pewnie wysłucham ciekawej
przemowy na temat mojego podejścia do pracy w ostatnich dniach. Chcę
mieć to już za sobą więc skierowałam się na najniższe piętro
i zapukałam do drzwi.
-Możesz wejść.- Ostry głos szefa
dało się słyszeć już za drzwiami, a co będzie się działo jak
wejdę? Usiadłam na skórzanym fotelu spokojnie czekając na wybuch,
ale on nie nastąpił. To oznacza, że jest jeszcze gorzej niż
przypuszczałam na początku.
-O co chodzi?- Zaczęłam pierwsza żeby
zachęcić go do rozmowy.
-Mieliśmy nieautoryzowane połączenie
z naszą siecią.
-O, więc o to chodzi.- Mruknęłam.- A
dokładniej?
-To wiadomość do wszystkich.
Wprawdzie bez przekazu obrazu co nie ułatwiło nam zadania.
-Cleo powinna ich namierzyć. Jeśli
wezwałeś mnie tylko p to, to chyba już sobie pójdę.- Nie mam
ochoty na takie głupie rozmowy. Kiedy ja nic tu nie mogę zrobić.
-Siadaj!!- Zagrzmiał, więc posadziłam
się z powrotem na fotel. Boże po co to złość. Nie tylko on ma
ochotę się na kogoś wydrzeć, do cholery!
-No to już. Mów o co chodzi?-
Powiedziałam zirytowana.
-To wiadomość od niego.- Spięłam
się do razu. Momentalnie mina mi zrzedła. Przypomniały mi się te
wszystkie akcję włącznie z ostatnią. Miałam do tego nie wracać.
Gdyby nie on była bym w domu z dzieckiem na rękach. Szczęśliwa. I
może nie było by tego wszystkiego. Odruchowo złapałam się za
brzuch choć wiem, że nic tam nie ma. Dowiedziałam się co
wyprawiałam na samo wspomnienie o dziecku. Obiecałam sobie, że to
się nigdy nie powtórzy.
-____! Otrząśnij się.- o teraz jest
milszy. Co za znieczulica.
-Nic mi nie jest.- Choć mam ochotę
stąd wyjść i pójść jak najdalej.
-Myślę, że trzeba z nim w końcu
skończyć i przejść do następnego celu.
-I co zamierzasz. Próbowaliśmy nie
raz, ale nie wyszło.
-Teraz mamy zamiar zrobić to
skutecznie.
-Okej. Chciałabym, żeby to była
prawda. Niech Cleo zajmie się tym miejscem.
-Nie ma jej.- Oznajmił mi zły.-
Zostało to już sprawdzone, ale to ślepy zaułek. Nikogo już nie
było.
-Zadzwonię.
-Dobrze możesz już iść.- Wręcz
stamtąd wybiegłam. Prosto na swoje miejsce pracy. Faktycznie Cleo
nie ma. Czyżby coś się działo. W końcu minęło tyle dni, a ja
cały czas cholernie za nim tęsknię. Ale jeszcze nie dam rady.
-Sally potrzebuję kawy.
-Właśnie miałam iść.- Wiem,
wyglądam źle, ale nie będę tego ukrywać. Chyba każdy tutaj
interesuje się moim życiem skoro nie mają swojego. Próbowałam
zająć się pracą, ale mi nie wychodziło. Raz myślałam o mojej
nowej rodzinie, a raz o nim. Cały czas zastanawiam się czy dobrze
zrobiłam. Może i stoczyła z nim awanturę nie dając mu się
wytłumaczyć, ale to, że ona ta była było wręcz nie do
wybaczenia. W ogóle nie wiem po co ciągle nad tym myślę.
-____! _____!- Z końca korytarza dało
się słyszeć głos Cleo krzyczącej moje imię. Doleciała do
swojego stanowiska i dopadła komputera.
-Co jest? Nie musisz się tak drzeć?-
Rozglądała się gapiących się ludzi.
-A chrzanić ich!- Zaakcentowała
ostatnie słowa tak by każdy ją usłyszał.- Mam ważniejsze sprawy
niż ta banda snobów.
-To będziesz musiała je zostawić bo
szef cię wzywa do siebie.
-Serio?
-Przykro mi.- Wymusiłam uśmiech na
twarz.
-Ale ja nie mówię o tym. Jest problem
kochana.- Zaczęła delikatnie co mnie się nie podoba. Nie chcę
wiedzieć do czego zmierza, ale chyba się dowiem. Niech tylko
przestanie się na mnie patrzeć tym poważnym wzrokiem. Bo chyba
wiem o co chodzi.
-Bo widzisz. Wiem, ze ci się to nie
spodoba, ale tu może chodzić o jego życie.
-O nie ma mowy Cleo! Robisz to
specjalnie. Wiesz jakie to trudne.- Zerwała się z krzesał
zabierając swoje rzeczy. Szybkim krokiem popędziłam do windy. Z
nadzieją, że Cleo nie zechce za mną iść, ale się myliłam.
-____!- Zaczęła krzyczeć na cały
korytarz. Przyśpieszyłam kroku. Nie mam siły na słuchanie tego
wszystkiego. Nadal nie jestem gotowa. A Cleo perfidnie chcę mnie
przyprzeć do muru żeby wzbudzić we mnie poczucie winy. Nie dam się
tak łatwo. Za kogo ona mnie ma. Po drodze minęłam zdenerwowanego
szefa. Niech on ją zatrzyma skoro już się spotkali.
-Celo gdzieś ty była przez ostatnią
godzinę, co?- I dobrze jej tak nawet jeśli tak nie myślę. Modlę
się żeby zdążyć na windę bo schody są przereklamowane.
-Przepraszam, ale mam ważną, służbową
misję do wykonania.- Co za uparta kobieta. Po prostu go olała i
teraz biegnie w moją stronę, a za nią szef miotający przekleństwa
pod nosem. Czy ona wie ja ma przesrane. Nareszcie się otworzyła.
Wpakowałam się do windy i zaczęłam gorączkowo wciskać jeden
przycisk który zabierze mnie stąd na górę. Łzy nów cisną mi
się do oczy choć starałam się od samego rana by tak się nie
stało. Niestety ręka Cleo zatrzymała zamykającą się windę
dzięki czemu weszła do środka, a za nią wściekły jak osa szef.
Tym razem nie ma zamiaru jej odpuścić, a ona mi.
-Jesteś nie możliwa Cleo!- Wydarł
się.
-Właśnie słyszysz ___. Jesteś nie
możliwa.- Zignorowała go i od razu najechała na mnie. Pytam się,
za co?
-Odwal się.- Powiedziałam spokojnie.
Nie chciałam jej obrazić. Pewnie nawet nie wzięła tego do siebie.
-Natychmiast wysiadaj z tej windy!
-Przepraszam bardzo, ale nie teraz.
Może trochę później. Teraz staram się przemówić do rozumu tej
głupiej krowie.
-Och, no wiesz dzięki. Mam jeszcze
większą ochotę wysłuchać cię niż chwilę wcześniej.-
Powiedziałam z sarkazmem i zamilkłam bo winda otworzyła się
wpuszczając do środka młodego chłopaka. Kiedy zobaczył szefa od
razu spoważniał i stanął w kącie. Ale to nie przeszkadzało tej
dwójce w wymianie ostrych zdań.
-Nie wygłupiaj się. ___ zależy ci na
nim.- Nie odezwałam się. To jest naprawdę nie do zniesienia i
strasznie boli zwłaszcza jeśli przypomina ci o tym własna
przyjaciółka. Kompletnie tak jakby zapomniała co zdarzyło się
tego dnia. Przywoływanie tego obrazka w głowie jest nie znośne i
nie chce przez to się rozkleić. A jestem na skraju wytrzymania.
-Cleo natychmiast przestań. Nie mogę.-
Zamknęłam oczy żeby się uspokoić, ale to nic nie dało. Nadal
mnie męczy. Co się dzieje z tą cholerną windą! Zerknęłam na
tego chłoptasia. Kompletnie nie wie gdzie oczy podziać.
-Masz wysiąść bo inaczej poważnie
zastanowię się nad twoim zwolnieniem dyscyplinarnym.- Znów
krzyknął. Aż drgnęłam jak i nowo przybyły. W normalnych
okolicznościach było by i wstyd, że obcy ludzie i szef słuchają
takich rozmów. Ale jestem rozstrojona i mało mnie to obchodzi. Już
ostatni raz winda się zatrzymuje i wsiada młoda kobieta wyraźnie
spięta. Nie tak jak ten facet wcześniej. Ona najwyraźniej cieszy
się, że go widzi.
-Jest szef potrzebny na piątym
piętrze.
-Jestem zajęty.- Warczy, ale kobieta
się nie poddaje dalej naciska. Najwidoczniej Cleo nie ma nic
przeciwko kolejnej osobie w naszym gronie by dalej walczyć o swoje.
-Przestań pieprzyć. Ja nie wiem gdzie
on jest. Dobrze wiesz,że nie ma go w domu odkąd go zostawiłaś.-
Nie no to jest już przegięcie. I tak czuję się fatalnie.
-Chcesz mi powiedzieć, że to moja
wina. Bo jestem tak złą dziewczyną, że poszedł sobie po nią!-
Tym razem to ja krzyknęłam i winda otworzyła się dając mi drogę
ucieczki. Niech sobie łazie za mną mam to gdzieś.
-Nie o to mi chodziło! Kurwa!-
Ruszyłam przez ulicę o mało co nie przejechał mnie jakiś ciul.
-Co do cholery ...- Przeszłam na
chodnik, a za mną Cleo. Jak wrzód na tyłku.
-Pomóż mi go znaleźć. Nie mów, że
nie interesuje cię co się z nim dzieje. Powiedz mi tylko gdzie mogę
go znaleźć. Dobrze wiesz, że nie prosiła bym cię o to, ale
chłopaki się martwią i ja trochę też.- Kurcze. Przecież ona
może mieć rację. Co za dupek.
-Jakie miejsce. Nie znam żadnego.-
Chyba zaczęłam świrować.
-Skup się ____. Na pewno coś musi
być.- Dobra myśl ____. Żaden hotel nie wchodzi w grę, a do jego
rodziców nie ma po co jechać skoro się ich wyrzekł. Są tylko
dwie opcję. Jest u tej zdziry albo na swoim jachcie. Ale wolę tę
drugą opcję i tylko do tej się przyznam.
-Może być na swoim jachcie.
-nie wiem gdzie to jest.- Spojrzała na
mnie błagalnie.
-Byłam tak tylko raz. Nie wiem czy
pamiętam jak wygląda.- To było chyba pół roku temu jak nie
więcej.
-Dasz radę. Jedziemy.- Pociągnęła
mnie za rękę do jakiegoś auta. I zanim zdałam sobie sprawę
znalazłam się w środku, a za kierownicą siedział Choi z
uśmiechem na twarzy. Ja nie mam się z czego cieszyć.
-O mało co mnie nie zabiłeś.-
Wytknęłam mu.
-Kobieto wyskoczyłaś mi na drogę.-
Bo była zdenerwowana, a teraz jestem sfrustrowana i przytłoczona
tymi wydarzeniami. Nawet nie zdążyłam opowiedzieć jej o tym, że
rodzina znalazła mnie, a nie ja ich.
-Bez przesady.- Mruknęłam i zaczęłam
bawić się palcami. Jazda ciągnęła się w nieskończoność.
Chciałam żeby już się wyjaśniło, że nic mu nie jest i będę
mogła wrócić. Nawet nie liczę na to, że go zobaczę. Możliwe,
że nie będzie go tam wcale i się pomyliłam. Za to Cleo ma rację.
To nie tak, że mnie to nie obchodzi wręcz przeciwnie zżera mnie
stres. Bo go kocham.
-Już jesteśmy.- Oznajmił Tabi.
Wysiadłam trzymając się jakoś na trzęsących nogach. Znajomy
widok. Teraz tylko odnaleźć ten jacht. Dam radę, nie jestem sama.
Przynajmniej mam pewność, że nigdzie nie popłynął. W końcu
jest grudzień i wszystko zdążyło zamarznąć. Przeszłam się
wzdłuż brzegu, ale nie zobaczyłam tego co miałam zamiar znaleźć.
-Nie widzę.- Ale tak łatwo to ja się
nie poddam. Nie po to z ledwością tutaj trafiłam. Jeśli o tu nie
będzie to się załamię. Rozglądałam się najuważniej jak mogłam
i znalazłam. Za to nogi jakoś same wrosły mi w ziemię i za nic
nie mogłam się ruszyć.
-To tam.- Cały czas się wpatrywałam
w to miejsce. Nasza pierwsza randka. Chciałabym to powtórzyć. Ale
teraz ważne jest to bym go znalazła i miała pewność, że nic mu
nie jest.
-Idziesz?- Nie mam pojęcia. Ruszyłam
w tamtą stronę dla uspokojenia mojego kołatającego serca. Weszłam
na pokład ostatnia. Nadal powoli przechadzałam się, a powinnam się
sprężyć. Zamarłam trzymając w ręku torebkę która szybko
znalazła się na ziemi. Nie myśląc zbyt długo podbiegłam do
mojego nieprzytomnego chłopaka. Gdybym się zgodziła pewnie już
dawno była bym jego narzeczoną.
-Ej! On jest tutaj. Znalazłam.-
Sprawdziłam czy oddycha i na szczęście tak.
-Jezu co on ze sobą zrobił.
Popapraniec.- Tak zgadzam się z nim. To popapraniec. Jak mógł coś
takiego sobie zrobić. Patrząc na te wszystkie opróżnione butelki
po alkoholu zdałam sobie sprawę z tej bolesnej prawdy. Że przecież
to ja doprowadziłam do tego, że leży teraz tutaj w samych gaciach.
Nawet nie wiem kiedy zalałam się łzami podczas kiedy Tabi i Cleo
próbowali go podnieść. A ja tylko patrzę na to i nie jestem w
stanie im pomóc. Bo to moja wina. Po tym jak znaleźliśmy się w
kajucie na dole. Wszyscy razem położyliśmy go na łóżku.
-W ogóle to co mu jest?- Pytam kiedy
Ji leży bezwładny na łóżku w sypialni do której chciał mnie
zaciągnąć. I prawie mu się udało.
-Nie mam pojęcia. Sprowadzić tu
lekarza czy coś?
-Nie możesz.- Sprzeciwił się T.O.P.
-Dlaczego nie?- Jeśli coś mu jest to
nie będę zważać na to co on ma mi do powiedzenia.
-Po prostu zmarzł. Chyba możemy
przemycić go do domu, co?
-O nie, nie zgadzam się. Jeszcze ktoś
go zobaczy. Mam już dość problemów. Ja się nim zajmę.
-Ok. Zrozumieliśmy.- Pozbyłam się
ich i tak zostałam z nim sam na sam. Bardzo się za nim stęskniłam
i tyle chciałabym mu opowiedzieć. Za to on śpi. Jest blady i
zimny. Dotknęłam jego policzka. Poczułam kilkudniowy zarost. Znów
miałam ochotę płakać i pozwoliłam by jedna, samotna łza
spłynęła mi po policzku. Poszłam poszukać koców które
znalazłam dopiero w szafce. Przykryłam go i poszłam posprzątać
ten bajzel który zrobił. Zajęło mi to trochę czasu, ale już
nikt nie powinien się czepiać. Wróciłam do niego akurat gdy
mamrotał coś pod nosem. Bez zastanowienia wpełzłam pod koce i
mocno go przytuliłam chcąc oddać mu trochę mojego ciepła. Nie
przeszkadzało mi to, że było czuć od niego dużą ilością
alkoholu. Cieszę się, że nie musiałam patrzeć jak wlewa w siebie
te litry wódki. Nienawidzę patrzeć na niego w takim stanie, a
fakt, że to wszystko moja wina sprawia, że tym bardziej muszę być
przy nim. Już nie jestem na niego zła. Chcę tylko żeby się do
mnie odezwał.
* *
*
Obudził mnie świeży zapach, miętowy
zapach owiewający mi twarz. Uśmiechnęłam się. To znaczy, że już
zdążył się obudzić. Bogu dzięki. Poczułam jego delikatną dłoń
na moim policzku. Zakryłam jego rękę swoją. Po chwili jedna
strona łóżka zapadła się i odwróciłam się w jego stronę.
Dopiero teraz otworzyłam oczy.
-Nareszcie się obudziłeś.- Nawet
zdążył się ogolić. Kiedy będziemy w domu zaciągnę go do wanny
i porządnie umyję. Teraz muszę się nim nacieszyć.
-Cieszę się, że tu jesteś.-
Przysunął się do mnie przytulając się i chowając głowę w
zagłębieniu szyi.
-Przepraszam.- Wyszeptał po czym
pocałował w ramię.
-Nie, to ja powinnam przeprosić i
wysłuchać tego co miałeś mi do powiedzenia. Po prostu była
wściekła.
-Kocham cię.- Odsunął się żeby
spojrzeć mi w twarz. Mogłabym tak cały czas, tylko na niego
patrzeć.- Nawet kiedy to moja wina to i tak ty przepraszasz, a nie
ja.
-Przestań.- Ścisnęłam jego rękę
na co dziwnie się wykrzywił.- Co się stało?
-Nic kochanie.- Głodził mój
policzek. Próbując odwrócić tym moją uwagę. Na próżno.
-Proszę cię nie kłam.- Poniekąd mam
dość kłamstw. Dał za wygraną więc wyciągnęłam jego rękę
spod koca.- Trzeba to opatrzyć. Dlaczego nic mi nie mówisz.
-Nie chciałem przerywać tak
romantycznej chwili.
-Masz tu jakąś apteczkę?- Schodziłam
z łóżka, ale Ji powalił mnie na nie z powrotem siadając na mnie.
Wygląda na słabego, a nadal ma w sobie dużo siły. A może ma ją
tylko przy mnie?
-Nie idź nigdzie.
-Ji Yong to trzeba opatrzyć.- Nie
ustępowałam.
-A ja muszę się upewnić, że nie
majaczę i naprawdę tu jesteś.
-To co, mam cię walnąć w twarz, czy
co?
-Pewnie mi się należy, ale nie.
Wystarczy, że mnie pocałujesz.
-O, no to trzeba było tak od razu.-
Przyciągnęłam go do siebie i pocałowałam lekko, ale Ji szybko
przejął kontrolę i pogłębił pocałunek wpychając do środka
swój język. Przypomniałam sobie jak smakuje mój chłopak. Dzisiaj
to 100% mięty.
-Teraz mogę iść?
-Nie, teraz chcę jeszcze więcej.
-Nie.
-Nie?
-Nie. Teraz to idę po apteczkę.
Spełniłam twoją prośbę więc ty też musisz.- Popatrzyłam na
niego poważnie. Niechętnie pozwolił mi udać się do łazienki w
poszukiwaniu apteczki. Znalazłam ją na półce i wróciłam do
niego. Leżał rozwalony na łóżku z rękami założonymi za głowę.
Nie powiem ten widok jest kuszący, ale ręka ważniejsza. Usiadłam
na brzegu łóżka i zaczęłam oczyszczać ranę. To chyba dobry
moment by porozmawiać na poważnie.
-Jak to się stało?- Zapytałam nie
odwracając wzroku od swojej roboty. Naprawdę paskudnie to wygląda.
Nie umiem perfekcyjnie szyć ran.- Chyba potrzebujesz lekarza.
-Ty to zrób.
-A jak zrobię coś nie tak?
-Nie ważne. Ufam tobie.- Nie wiem czy
ja ufam sobie samej, ale spróbuję. A on nie odpowiedział na moje
pytanie. Chociaż jestem pewna, że je usłyszał.- Nadal jesteś na
mnie zła.- stwierdził. Co jest prawdą, ale nie tak jak wcześniej.
-Chcę żebyś powiedział mi prawdę.
Co się wtedy stało i dlaczego byłeś cały poobijany.- Wiem, że
próbuje to ubrać w słowa.
-Miałem zadanie z agencji. Byłem
naprawdę blisko złapania go. Chciałem żeby to wszystko się
skończyło. Żebyś mogła żyć spokojnie. Wtedy zostałaby już
tylko ona. Po drodze trochę nie wyszło i spotkałem ją.-
Nienawidzę o niej rozmawiać i Ji dobrze o tym wie dlatego przerwał
w tym momencie. Ale mnie chyba już nic nie zaskoczy.
-___ uwierz mi. Ona znalazła się tam
przypadkiem.
-Ale jednak po coś przyszła. Pomagała
ci w czymś?
-Tak.- Wypuściłam zbierane powietrze.
To też już wiedziałam. Tylko w czym.- Pokarzę ci to jeszcze
dzisiaj.- Podniosłam wzrok dopiero teraz.
-Pokarzesz? A nie możesz powiedzieć?-
Nie mam ochoty nigdzie się dzisiaj ruszać.
-Nie. Chcę ci pokazać, że nie
chodziło o to o czym myślisz.
-Skąd wiesz co myślę.- Mruknęłam
zła.
-Powiedziałaś mi jak wychodziłaś.-
No tak. To była prawda. Bo tak jest. Nie zaprzeczę.
-Skończyłam.
-Co?
-Ręka. Już zaszyta.-Podniósł ją i
p chwili się uśmiechnął. Nie uważam żeby to było mistrzostwo.
-Dzięki. A teraz chodź tu.-
Wgramoliłam się z powrotem do łóżka.
-Zostańmy tu jeszcze chwilę.- Skoro
już wszytko sobie wyjaśniliśmy.
-Ile zechcesz.
* * *
-Możesz mi powiedzieć gdzie mnie
zabierasz?- Jedziemy tak już od godziny.
-Zobaczysz skarbie.- Położył mi rękę
na kolano.
-Obie ręce na kierownicy.- Zwróciła
mu uwagę uśmiechając się pod nosem.
-Spokojnie jeszcze się nie rozbiliśmy.
-Jeszcze. Mogłeś dać mi poprowadzić.
Parę godzin temu zaszyłam ci rękę. Powinieneś odpocząć.
-Przecież nie znasz drogi.
-Mogłeś mi mówić gdzie mam jechać.
-Dłużej by zajęło.- Najlepiej tak
powiedzieć. Po prostu nie dał mi usiąść za kółkiem swojego
samochodu.
-Z resztą zaraz będziemy na miejscu.-
Wjechaliśmy w uliczkę gdzie co chwilę mijaliśmy drogie domu z
ładnymi ogródkami. Podoba mi się ta okolica. Ji skręcił w lewo.
Tutaj widok się zmieniał. Jechaliśmy pod górkę i zatrzymaliśmy
się przed bramą prowadzącą do ogromnego domu.
-Kogo przyjechaliśmy odwiedzić?-
Czyżby jakaś rodzina o której nic nie wiem. Albo gorzej. To dom
tej pindy. Na samą myśl o tym nie mam ochoty tam iść.
-Chodź.- Ji złapał mnie za rękę i
pomógł wysiąść. Tak złączeni poszliśmy w stronę drzwi w
których stała już starsza kobieta w blond włosach z uśmiechem na
twarzy.
-Dzień dobry panie Kwon.- Nieznajoma
ukłoniła się i przeniosła swój wzrok na mnie.
-Dzień dobry Cathy. Miło cię
widzieć.
-Ciebie też.
-To jest moja dziewczyna ____.-
Ukłoniłam się jej kompletnie zdezorientowana. O co tu chodzi. Nie
znam tej kobiety, a on najwidoczniej aż za dobrze. Jeśli gustował
kiedyś w starszych paniach to wyjdę stąd szybciej niż weszłam.
-Myślałam, że już nie przyjdziesz.
Wszystko już gotowe.- Posłała mu swój uśmiech. Nie wiem o co tu
chodzi do cholery. Zaczynam mieć złe przeczucia.
-Dziękuje. Możesz już iść.
-Ach, no tak.- Po chwili zostaliśmy
sami w wielkim salonie. Urządzonym nawet w moim stylu choć pewnie
bym coś tu pozmieniała.
-I jak podoba ci się?- Ji przystanął
koło mnie, ponieważ zdążyłam już dojść do wielkiego okna z
widokiem na ogródek. Obok znajdowały się drzwi prowadzące tam.
-Pewnie, że tak, ale nadal nie wiem po
co tu jesteśmy.
-Chciałem wiedzieć czy ci się
podoba. Teraz już wiem, że tak i będę mógł kupić ten dom.-
Gdybym miała coś w buzi na pewno bym się opluła.
-Co ty do mnie mówisz?- Że niby ten
dom ma być nasz?
-Chcę tu zacząć wszystko od nowa. Z
tobą. Wydawało mi się, że to dobre miejsce. Powiedziałaś, że
ci się podoba.
-Soo pomogła ci go wybrać?- Jeśli
tak to nie wiem czy chcę tu być wiedzieć, że ona była tu przede
mną razem z nim.
-Nie.- Podszedł do mnie obejmując
mnie w tali.- To nasz wspólny wybór. Będziemy tu tylko ty i ja. I
nikt nie będzie nam przeszkadzał. Co ty na to?- Pocałował mnie w
czoło. Perspektywa życia z nim tu jest świetna, ale czy na pewno
będzie normalnie. I kiedy to się skończy. Nikt tego nie wie. Dalej
nie mam pojęcia w czym ona mu pomogła. Czy wszystko sobie
wyjaśniliśmy?
-Dobrze, ale chcę tu trochę
pozmieniać.
-Więc kupujemy.
-A ile to kosztuje?- Pewnie nie małą
forsę.
-To nie ważne i tak kupię. Jeśli
chcesz wiedzieć to stać nas na to.- Nie mnie jeśli zostanę bez
pracy po tym jak uciekłam z niej. Na razie wolę nie wspominać o
tym wydarzeniu. W końcu jego życie było najważniejsze.
-Jest jeszcze drugie piętro.-
poprowadził mnie po schodach na górę. Gdzie znajdowały się trzy
pokoje.
-Dlaczego aż trzy?- Spojrzałam na
zmieszaną twarz Ji.- No gadaj.- Ponagliłam go.
-Dla naszych dzieci.- Wymruczał, że
prawie nic nie usłyszałam.
-Możesz wyraźniej?
-Dla dzieci.- Odpowiedział całkiem
poważnie patrząc mi w oczy. Jestem trochę w szoku, ale kto by nie
był. Rozmowa o dzieciach jest dla mnie ciężka. A on nie chcę z
nich zrezygnować i nawet się przygotował.- ____? Dobrze się
czujesz.
-Chodźmy dalej. Gdzie teraz?- Chyba
się domyślił, że nie chcę teraz o tym rozmawiać i psuć nam
humor.
-Tutaj.- Pchnął drzwi i pozwolił mi
wejść pierwszej. To pomieszczenie okazało się być sypialnią i
to z dużym łóżkiem. Ściany pomalowano na kolor kremowy. W kącie
stało biurko wyposażone we wszystko co potrzebne do pracy w domu.
Przystanęłam by pooglądać nasze wspólne zdjęcia powieszone na
ścianie. Dzień w którym byliśmy na pierwszej randce, kiedy
opalałam się siedząc w pełnym słońcu. Kiedy śpię w jego łóżku
przykryta po samą szyję byle by nie widać mojego nagiego ciała. A
nawet jakieś powiększone zdjęcie z gazety też przedstawiające
nas razem, uśmiechniętych i trzymających się za ręce. Jakbyś my
nie mieli na głowie żadnych zmartwień.
-Kiedy ty to wszystko … - Na prawdę
się rozkleiłam. Nie spodziewałam się takich niespodzianek.
-Musiałem udokumentować każdą
chwilę z tobą by się upewnić, że znów jesteś moja.
-To chyba można nazwać obsesją.
-Możesz nazwać to jak chcesz.- W
mgnieniu oka zostałam powalona na nasze nowe, miękkie łóżko. A
jedynie co widzę to uśmiechniętego Ji Yong' a i jego ślniące
oczy.- Czyli mam uznać, że podoba ci się nasza sypialnia?
-Jeszcze się pytasz. Lepiej mnie
pocałuj.
-Kocham cię.- Po czym wpił się w
moje usta. Jego język drażnił moje podniebienie. Zanurzyłam ręce
w jego włosach przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Teraz nie
dzieliła nas już żadna wolna przestrzeń. Przez te wszystkie dni
próbowałam zapomnieć o tym, ale już się przekonałam, że nawet
gdybym się starała to nic tego nie zmieni
-Chciałbym się w tobie znaleźć, ale
czeka cię jeszcze jedna niespodzianka.
-To jest coś jeszcze?- Myślałam, że
to już wszystko.
-Tak, za tą zasłoną. Wstawaj.-
Pociągnął mnie żebym znów znalazła się na nogach. Stanęłam
przed czerwoną zasłoną.
-Muszę zawiązać ci oczy.
-Ok. Byle nie na długo. Pozwoliłam
zawiązać sobie czarną opaskę na oczy. Potem usłyszałam tylko
szum zasłon i rozsuwane drzwi. Zimny wiatr owiał moją czerwoną
twarz. Bo zakładam, że jes czerwona. Zgaduję, że jesteśmy na
tarasie lub coś w tym stylu.
-Już.- Ji zabrał czarną opaskę z
moich oczu i w końcu mogłam zobaczyć to co przygotował. Pełno
moich ulubionych kwiatów rozstawionych w około i białe balony z
napisem ,, I LOVE YOU''. To wszystko zaparło mi dech w piersiach.
Kompletnie mnie tym zaskoczył i oczarował zarazem. Oglądnęłam
się szukając tego wariata który to zorganizował. Ale znalazłam
go klęczącego przede mną. Zakryłam ręką usta. Niestety nic nie
pomogło, rozmazałam się jeszcze bardziej kiedy wyciągnął w moją
stronę czarne pudełeczko. Wiem co to oznacza, nie trzeba mi mówić.
-Mówiłaś, że zrobiłem to mało
romantycznie. Nie znam się na tym dlatego ona musiała mi pomóc.
Nie masz mi tego za złe?
-Nie.- Pokiwałam przecząco głową.
To już nie jest ważne. Przecież to tylko pierdoła. Czuję się
źle z tym, że przez coś takiego zostawiłam go. To mogę
zrozumieć, ale reszty nie. Nawet już nie chcę.
-____ czy zostaniesz moją żoną?
-Tak.- Odpowiedziałam bez namysłu i
rzuciłam się na niego żeby go przytulić. Dzięki temu powaliłam
go na ziemię swoim ciężarem.
-Zrobiłem co do mnie należało.
Chcesz zostać tu na noc?
-Nie. Sam to powiedziałeś.
Przyjedziemy tu kiedy zostawimy problemy za sobą. Poczekam.
-A ja z tobą.- Ji złączył nasze
usta w delikatnym pocałunku po czym włożył mi na palec
pierścionek z małym błyszczącym kamieniem.
-Jak inni to zobaczą to nie dadzą mi
spokoju.- Uśmiechnęłam się, ale zaraz przypomniałam sobie o jego
ręce.
-Przepraszam. Zapomniałam o twojej
ręce.- Podniosłam się z niego.
-Też o niej zapomniałem.- Posłał mi
jeden ze swoich uśmiechów przeznaczonych tylko dla mnie.
-Zimno tu.
-Masz rację. Nie mogę pozwolić by
moja narzeczona zmarzła.