czwartek, 28 maja 2015

BB- 60

Powrót i to z Bang' ami. Jest i rozdział 60. Jednym słowem miał być o czymś, a jak zawsze wyszedł o niczym. No cóż ... będzie to co już zostało napisane. Doskonale wiem, że ostatnio długo na mnie czekać. Jednak składanie papierów do szkoły i dopinanie wszystkiego na ostatni guzik zajmuje mi dużo czasu. Ciągle też poszukuje mojej weny.
Ale muszę też wam podziękować. wszystkim, którzy czytają bloga. Ostatnio mamy rekordy wejść i się  tego bardzo cieszę. Komentarze też są, a jeśli już o nich mowa to jedna osoba według mnie powinna zostać wspomniana. Moja kochana i wierna czytelniczka Ann Flo . Wielkie ci dzięki za udzielanie się i wszelką pomoc <3 trzecia część scenariusza ciągle się pisze ;*
A teraz trzeba się przygotować na następny comeback *.*




Narracja Cleo )

Obudziłam się w środku nocy. T.O.P trzymał mnie mocno blisko siebie. W pokoju była nadzwyczajna cisza, a jedyne co słyszałam to jego spokojny oddech. Szkoda tylko, że ja też nie mogłam być tak spokojna. Znów miałam okropny sen. Tym razem ten trwał w wiele krócej niż zwykle. A może tylko chciałam żeby tak właśnie było. Już sama nie wiem. Wiem jedynie, że muszę gdzieś wyjść bo inaczej zwariuję. I co z tego, że jest środek nocy. Ja po prostu czuję, że muszę się stąd wydostać. Staram się ostrożnie wygrzebać z uścisku Tabi' ego byle by go nie obudzić. Wtedy będę mogła zapomnieć o tym, że mogę gdzieś iść.
Jednak o dziwo udaje mi się to bez trudu. Co jest dość niespotykane u niego, ale nie mam prawa narzekać. Zakładam kapcie i już mnie nie ma. Może jestem dziwna, że spaceruje sobie w nocy korytarzem, ale inni też tak robią. I co jest w tym wszystkim najdziwniejsze oni też są w piżamach, ale zaraz wszyscy znikają w swoich pokojach i zostaje sama. Nie mam pojęcia dlaczego, ale coś jednak kusi mnie bym zeszła prosto do recepcji. Wielkiego holu gdzie ludzie wchodzą i wychodzą. Światła palą się jakoś jaśniej i odrobinę rażą mnie w oczy, lecz ignoruję to i idę dalej mijając po drodze tłum ludzi w piżamach. Czy to jest normalne? Czy ja kompletnie zwariowałam. A może jednak trafiłam na wielkie piżama party na które nikt nie dał mi zaproszenia? No cóż nic na to nie poradzę. Rozglądam się w poszukiwaniu kogoś znajomego i znajduję tę osobę albo raczej ona mnie. Odruchowo odwracam się by spojrzeć kto taki złapał mnie za nadgarstek. I okazuję, że jest nim … Ji Yong? Patrzy na mnie z uśmiechem na twarzy. Też się do niego uśmiecham. W końcu miło widzieć znajomą twarz.
-Ji co tu się dzieje?- Pytam kiedy prowadzi mnie nie wiadomo gdzie. Wcale się nie boję przecież to mój najlepszy przyjaciel. Nie mam powodów żeby tak myśleć, ale jednak pomyślałam. To pewnie przez tą kłótnię z ____. No właśnie co z _____? Czy też tu jest? Jeśli tak to nie będę czekać. Muszę z nią porozmawiać i wszystko wyjaśnić póki nie jest za późno.
Ji nareszcie się zatrzymuje i mogę odetchnąć po tym szaleńczym slalomie. Nadal nie odpowiedział mi na moje pytanie.
-Cieszysz się? To wszystko dla ciebie.- Oznajmia mi stojąc dokładnie przede mną. Wciąż się uśmiecha. Natomiast ja jestem w szoku.
-Na prawdę udało ci się zmusić tych ludzi by przyszli tu w piżamach tylko dla mnie? Dlaczego to wszystko zrobiłeś? A, nie. Poczekaj. _____ ci pomagała?
-Nie. Zrobiłem to wszystko sam. Ściągnąłem go tu dla ciebie.
-Co? Kogo ściągnąłeś?
-Zobaczysz.- Oświadczył po czym znów złapał mnie za rękę. Kompletnie zdezorientowana dałam się pociągnąć w stronę następnej grupki nieznanych mi osób. Teraz już jedno wiedziałam na pewno. Coś tu jest nie tak. Dziwne zachowanie Ji to jedna sprawa, a drugą są ci ludzie. W ogóle mi się to nie podoba i nie mam zamiaru iść z nim dalej jak ślepa owieczka.
-Ji Yong.- Mówię poważnie i stanowczo stając twardo w jednym miejscu.
-Tak?- Ciągle się uśmiecha. Zaczyna mnie to irytować. Co jest tak śmiesznego i dlaczego ja tego nie widzę?
-Nie podoba mi się to.- Oświadczam na co on łapię mnie za ramiona. Patrzę na niego dziwnie, ale to nie robi na nim wrażenia. Tak jakby nic nie robiło na nim wrażenia w przeciwieństwie do mnie.
-Chyba nie chcesz w tę ostatnią dla nas noc zasmucać mnie, co?- No właśnie, że co?
-No nie, ale...
-Świetnie.- Gładzi moje ramiona nie przejmując się niczym innym. Chociażby tym, że ____ może go zobaczyć i wściec się jeszcze bardziej. A tego bym nie chciała. Za to chciałabym żeby był tu Choi i zabrał mnie stąd jak najdalej bo chyba zaczynam panikować co też zauważa Ji Yong. Nagle jakby znikąd pojawia się facet z szklanką czegoś musującego. Ji chwyta to i wręcza mi prosto do ręki.- Wypij to. Nie bój się.- Śmieje się cicho.- Przecież mnie znasz. Z resztą on by mnie zabił gdyby coś ci się stało, a ja bym sobie nie wybaczył. Po tym przestaniesz aż tak się denerwować. Pij.- Zachęta numer dwa i fakt, że wierze swojemu trochę dziwnemu przyjacielowi sprawia, że upijam ze szklanki dwa spore łyki. Ten napój okazuje się bym bardzo dobry skoro jego działanie czuję od razu. Jednak nadal jestem na baczności i chcę wiedzieć co tu się rozgrywa.
-Dzięki.
-Nie ma za co. Możemy iść dalej.
-Powiedz mi dokąd. Czy do _____?
-No pewnie, że tak. Już nie długo ją spotkasz.- Uspokojona tą wiadomością upijał jeszcze jeden łyk tego specyfiku i znów powraca to uczucie, że przecież nie muszę się o nic martwić. Ji Yong tu jest, a jemu mogę ufać. Nic się nie stanie. Zapewniam samą siebie i nawet zaczynam w to wierzyć. Jakiś cichy głosik w mojej głowie chcę mi coś powiedzieć, ale ignoruję go szybko. Nie mam się czym przejmować. Powinnam się cieszyć z takiej niespodzianki jaką dla mnie zrobiono. Ludzie odwracają się tylko po to by się do mnie uśmiechnąć. To naprawdę bardzo miłe z ich strony. W końcu mnie też należy się jakaś radość z życia. Możliwe, że trochę mi się kręci w głowie, ale to tylko kolejna rzecz, którą olewam. Teraz z ochotą podążam za Ji i nie przeszkadza mi to, że trzyma mnie za rękę. To nic nie znaczy.
Nieoczekiwanie zatrzymujemy się jakieś trzy metry od recepcji z której zrobiono bar. Ji staję koło mnie i wcale nie zamierza puszczać mojej ręki. W sumie mało mnie to obchodzi właśnie przed sobą widzę o wiele gorszy widok. ____ i T.O.P całują się i to nie w policzek tak jakbym tego chciała, a wręcz tak jakby miał zaraz połknąć ją i jej usta. Już porządnie szumią mi w głowie różne głosy. W ogóle nie rozpoznaję ich. Nawet się nie staram. Powinnam czuć żal. Powinnam do nich podejść i kogoś zamordować za taką zdradę, ale jedyne co czuję to ten szum w głowie i bardzo wyraźne słowa Ji Yong' a bliska mojego ucha.
-Nie wierzę, że mi to zrobiła. Że też i on zrobił tobie takie świństwo.- W głowie odbijają mi się tylko jego słowa, gdy nadal patrzę na tę dwójkę. I całkowicie zgadzam się z jego słowami. Jednak w ciąż nie jestem w stanie się ruszyć ani wydusić jakiegokolwiek słowa w ich stronę. Co dziwne czuję się jakbym właśnie była w największym kasynie w Las Vegas. W około głośnia muzyka i pełno ludzi wygrywających lub przegrywających swoje życia. Inni postanowili je przelicytować. A tak jak _____ i T.O.P postanowili całkiem je zmienić. Dokładnie tak się czuję. I choć muzyka powinna zagłuszać wszystko i wszystkich w mojej głowie jest tylko muzyką w tyle do tego dramatu.- Wcale o tobie nie myślą. O nas. Na prawdę chcesz na to patrzeć tak spokojnie? Ja mam ochotę pokazać im co tracą. Tu i teraz. Musisz się zgodzić.- Głos Ji taki wyraźny trafiający tymi ostrymi słowami prosto w moje serce. Narasta we mnie gniew, a Ji Yong jest jak kusiciel. Szepcze mi do ucha coś czego nie powinnam robić. To coś czemu powinnam się oprzeć, ale pokusa jest zbyt duża. Zwłaszcza kiedy czuję jego rękę zacieśniającą się na mojej talii.- Zrobiłaś dla niego o wiele więcej niż on dla ciebie. Zdradziłaś mu swoją prawdę, a on pokazuje ci jak cię szanuję. Nie brzydzi cię to? Mnie tak. Powinniśmy coś z tym zrobić. Ja chcę, ale nie mogę zrobić tego z nikim innym tylko z tobą. Wybieraj.- Ostatnie słowo jest zdecydowanym rozkazem. Zastanawiam się tylko przez krótką chwilę. A wcale nie powinnam. Oni mnie zdradzili. A obok stoi mój najlepszy przyjaciel pewnie też czuję dokładnie to co ja. Złość pomieszana z bólem, a jednocześnie pojawia się w nas chęć zemsty.- Czas nam się kończy.- Jego ręką zacieśnia się jeszcze bardziej, a oddech Ji czuję dokładnie na swojej nagiej szyi. Może i to się nie dzieje naprawdę, ale niech widzą i cierpią tak jak my.
-Zróbmy to.- Szepczę sama do siebie jak zahipnotyzowana. Ten ohydny widok zasłania mi uwodzicielski uśmiech Ji Yonga. Nie wiem dlaczego, ale przez to mam jeszcze większą ochotę go pocałować. Druga ręką Ji ląduje na moim ciele i zostaję stanowczo przyciągnięta do jego ciała. Jego oczy działają na mnie jak magnesy. Nie mogę się od nich oderwać.
-Zamknij oczy.- Szepcze, a mnie przechodzą dreszcze przed tym co ma nastąpić. Posłusznie zamykam oczy. Po chwili już czuję jego ciepłe usta obejmujące moje. Jest delikatny i już wiem co widziała w nim _____. Całkowicie świadomie łapię za kołnierze jego koszuli i przyciągam jeszcze bliżej. Ji Yong nie stawia oporów wręcz przeciwnie pogłębia pocałunek od razu atakując mnie językiem. Pewnie wyglądamy dokładnie tak jak przed chwilą ____ i T.O.P. I o dziwo cieszę się z tego i chcę o wiele więcej. Nie myślę o niczym innym póki to Ji nie odsuwa się ode mnie dysząc mi prosto w twarz. Jego oczy świecą tak samo jak moje. A ręce nadal pozostają tam gdzie były.
-Nie było tak źle, co?- Jego uśmiech jest powalający.- Chcesz więcej?- Kiwam głową na tak. Jak małe, zawstydzone dziecko. Jestem zapatrzona w faceta, którego wcale nie powinnam być tak zapatrzona.
-Wiem o czym myślisz. Nie wahaj się prosić o więcej. Oni się nie wahali. Zrobili to nam.- W uszach dobija mi się bolesna prawda. Zrobili to nam. Nie wahali się ze sobą całować. Ja też nie powinnam. Miałam nie być tak żałosna. Nie będę. Już nigdy więcej. On mnie popamięta i ona też.
Sama przejmuję inicjatywę i całuje Ji. Uczepiłam się go. Nie mogę przestać to zbyt dobre dla nas obojga. Jestem w innym świecie. Z mężem przyjaciółki. Poprawka. Z byłym mężem, byłej przyjaciółki. Zatracam się i nie panuję nad tym. On jest jak bardzo silny narkotyk. Jego dłonie są jak rozgrzane kamienie. Zostawiają po sobie tylko to co dobre.
-Już czas stawić temu czoła.- Oboje stajemy przed samą _____. A gdzie się podział T.O.P? Może i lepiej, że go nie ma.
-Nie dam rady.- Próbuję się odwrócić, ale Ji mi nie pozwala za to obejmują mnie jego ramiona.
-Pokonaj to kochanie. Dla siebie. Dla mnie.
-Dla ciebie.- Patrzę na niego, a on kładzie dłonie na moich policzkach.
-Tak. Właśnie dla nas. Chcę cię mieć przy sobie. I te słodkie usta też. Każdego ranka. Do końca życia nigdy, cię nie zranię mała. - Jego palce dotykają moich spuchniętych jeszcze warg. On jest na prawdę hipnotyzujący. Jeszce ten ostatni raz całuje mnie mocno, tak, że zapominam gdzie jestem i co właściwie miałam zrobić. Jednak wszystko wraca, gdy tylko zauważam kto tak na prawdę stoi naprzeciwko mnie. Zdrajca. Lata czekania na niego poszły na marne. Liczyłam na coś wielkiego, a tu tylko wielkie rozczarowanie.
-Wejdź do kręgu. Po wszystkim będę tu na ciebie czekać. Obiecuję.- Oboje w tym samym czasie wkraczamy poza linię.

T.O.P patrzy na mnie wściekłym wzrokiem, a ja....
ja nie wiem co tu robię.
W jednej chwili zniknęło wszystko. Całe kasyno w Las Vegas. Ludzie uśmiechający się do mnie. Szum i głosy w głowie. Ta cała zazdrość, gniew, ból i chcę zemsty. Tego wszystkiego już we mnie nie ma. Zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Został tylko fakt tego co zrobiłam wcześniej. Całowałam Ji! Dlaczego tylko to pamiętam i te scenę zdrady? I dlaczego facet, którego nadal kocham stoi przede mną z nożem w ręce, a ja mam wrażenie, że przygotował go na mnie.
-Tabi...- Odezwałam się cicho. Z resztą tu i tak było cicho. On w ogóle nie zareagował.
-Zrobiłaś to mnie. Nie miałaś prawa. Jak mogłaś coś takiego zrobić. Nie szanujesz siebie samej? Powiedziałem ci, że cię kocham. Ty w to nie wierzysz. Zrobiłaś to z nim?- Wskazał Ji Yong' a. Kompletnie zastygniętą postać.
-Niczego nie zrobiłam. I ty też nie. Przynajmniej nie świadomie. Posłuchaj mnie. Odłóż ten nóż i obudźmy się z tego koszmarnego snu. Błagam cię.- Co innego miałam powiedzieć. Jestem pewna, że to tylko głupi sen. Nic nieznaczący sen. Tylko dlaczego nie potrafię się z niego wybudzić? Co jest ze mną nie tak?
-Nie wiem o czym mówisz. Ja niczego nie zrobiłem. Za to widziałem. Widziałem ciebie....- Złapałam się za głowę i zamknęłam oczy krzycząc w duchu, że najwyższy czas się obudzić. To się musi skończyć Ta tortura trwa za długo. Co jeszcze ma się stać?
-Co chcesz zrobić. Zabić mnie?- Spojrzałam na nóż w jego ręce i on też na niego spojrzał, a zaraz potem prosto na mnie. Miał łzy w oczach. Dlaczego?
-Nie. Nie mógłbym ci tego zrobić. Za bardzo cię kocham. Jedyną osobą jaka potrafi mnie zranić jesteś ty. To zawsze byłaś ty Cleo. I zawsze będziesz.
-Nie mów tak! To nie jest prawda!- Ponownie zamknęłam mocniej oczy by wrócić do rzeczywistości, ale się nie udało. A kiedy otworzyłam oczy T.O.P stał tuż przede mną, a ja trzymałam w swojej ręce nóż. Dźgnęłam go. I chociaż wiedziałam, że to się dzieje tylko w mojej głowie i tak zaczęłam piszczeć jak opętana. W końcu widok jego krwi i zbolałej miny jest dla mnie czymś strasznym.

* * *
Obudziłam się wymachując rękoma i drąc się niewyobrażalnie. Przy tym płacząc bez opamiętania. Ciągle chciałam się z tego wybudzić. W ogóle do mnie nie docierało, że już nie śpię. Ja ciągle myślałam o tej krwi. Nie docierały do mnie słowa T.O.P' a, który potrząsnął mną. Nic z tego nie pomogło. Poczułam jedynie jak mnie podnosi bym jakoś usiadła i mocno przytula. Zaczynam sobie uświadamiać, że on tu jest i żyje bo czuję jego bicie serca. Przestaję krzyczeć, ale dreszcze i łzy ciągle są ze mną.
-Boże. Już myślałam, że cię zabiłam.
-Spokojnie. Tu nic ci się nie stanie.- Gdyby tylko wiedział, że wcale nie chodziło o to czy coś mi się stanie. To było coś o wiele gorszego. Nie wiem czy chcę mu o tym powiedzieć. Wolę raczej wypłakiwać się w jego koszulę i być w jego uścisku.- Powiedz mi co się stało, mała?
-Proszę cię nie karz mi tego mówić.
-Okropnie mnie przestraszyłaś.
-Wiem. Przepraszam. Sama się okropnie wystraszyłam, ale już mi przeszło.
-Masz zamiar teraz to w sobie dusić.
-Nie. Mam o wiele większe zamiary.- Pierwsze z nich to ogarnięcie się i wzięcie sprawy w swoje ręce. A co najważniejsze muszę zapomnieć i wrócić do Seulu z nim czy bez niego. To nie ważne. Ważne jest to, że wiem co mam robić.
Odsunęłam się od T.O.P' a z zamiarem ubrania się w czyste ciuchy. Choi przyglądał się wszystkiemu w skupieniu. Czułam na sobie jego wzrok, ale byłam zbyt zdeterminowana by wrócić na to szczególną uwagę. Jeśli chciał jechać ze mną, to powinien już zacząć się zbierać. Jeszcze tylko zarzuciłam kurtkę na plecy i byłam gotowa.
-Idziesz ze mną?- W cale nie zdziwiłabym się gdyby powiedział, że nie. Bo ile można ze mną wytrzymać. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie jestem przykładem dziewczyny do naśladowania i pewnie nie będę. Ale za to zrobię co w mojej mocy by się uwolnić i zostać tylko z nim.
A on po prostu uśmiechnął się pod nosem, wstał i wyszedł razem ze mną. Na prawdę mi ulżyło, chociaż z drugiej strony wcale się nie odezwał.
-Zanim stąd wyjedziemy oboje musimy z nimi pogadać.
-Wiem.
-Okej to chodźmy.- Chciałam już zapukać do drzwi, ale zatrzymał moją rękę.
-A jesteś na to gotowa?
-Myślę, że tak.- Patrzyłam na niego jednocześnie próbując odgadnąć co teraz o mnie myśli.
On jednak tylko pochylił się by mnie pocałować. To chyba nigdy mi się nie znudzi.
Wskazał ręką bym zapukała. Tak też i zrobiłam. Otworzyła mi _____. W tej chwili cieszyłam się, że stoi za mną mój chłopak. ____ popatrzyła najpierw na mnie potem na niego i dopiero wtedy się odezwała.
-Ji Yong poszedł do bufetu.- I zostałyśmy same.-Em, wejdź.- Jest dobrze. Przynajmniej zaprosiła mnie do środka. Więc weszłam. Kiedy drzwi się zamknęły, a ____ stanęła naprzeciwko mnie wiedziałam, że nie mogę się już wycofać.
-Chciałam ci powiedzieć, że jeszcze dzisiaj chcę stąd wyjechać. Wrócić do Korei.- Czekałam na jej reakcję. Może spodziewała się najpierw przeprosin?
-Przecież możesz tu jeszcze zostać. Przynajmniej póki sprawa się nie wyjaśni.
-Myślę, że nie ma co wyjaśniać. Obie dobrze wiemy kto chciał mnie zabić. Nie chcę żeby inni załatwiali moje sprawy. Ty powinnaś coś o tym wiedzieć. W końcu sama nie pozwalasz by inni odwalali całą robotę za ciebie. Już tak zadecydowałam. Dam sobie sama radę. To mój koszmar.
-Cleo to nie tak. Wczoraj mnie poniosło. Masz trochę racji w tym, że możesz robić co chcesz. Chyba za bardzo się przyzwyczaiłam do tego, że ci matkuje.
-Wiem, że nie chciałaś tak powiedzieć. Ja też nie. Ale wiesz, że to co wtedy powiedziałaś jest prawdą. Próbowałam pokazać, że mogę wziąć na siebie wszystko naraz. Jednak tak się nie da. Dlatego załatwię te jedną i najważniejszą sprawę.
-Myślisz, że sama dasz radę. Przecież wiesz, że to nic złego skorzystać z pomocy, którą oferują ci przyjaciele. Ja skorzystałam.
-Twoja sprawa jest o wiele wyższej wagi niż moja. I dla mnie to jest coś złego. Nie chcę znów usiąść za biurkiem i czekać aż ktoś zlituje się nade mną. Chcę go zabić i może to jest dziwne myślenie, ale już nic tego nie zmieni. A potem chcę to wszystko...
-Zostawić.- Dokończyłyśmy w tym samym czasie. Więc nie ja jedna myślałam o tym by żyć bez agencji.- Tak ja też o tym myślałam. Skoro już się ożeniłam, a ty zamierzasz to zrobić w najbliższym czasie chciałam bym po prostu mieć rodzinę. A z pracą na karku, a zwłaszcza taką pracą to niewykonalne.
-Więc mnie rozumiesz.
-No pewnie, ale na razie nikomu o tym nie mówiłam. Mam jeszcze ostatnią misję do załatwienia i wygląda na to, że ty też.
-Na pewno jeszcze się zobaczymy.
-Jestem tego tak samo pewna jak ty Cleo. A skoro chcesz już wyjeżdżać to odprowadzę cię na lotnisko.- Uśmiechnęłam się pierwszy raz od wczoraj. I to szczerze.
Razem zeszłyśmy do bufetu zjeść śniadanie z chłopakami. Jestem prawie pewna, że oni wcale się ze sobą nie pokłócili wtedy w nocy. Przynajmniej sprawiają takie wrażenie jakby nic się takiego nie stało.
* * *

Gdy bezpiecznie wylądowaliśmy na lotnisku ktoś już na nas czekał. A kiedy mówię, że ktoś mam na myśli samego szefa. Szliśmy do niego nie wiedząc czego tak naprawdę się po nim spodziewać. Odrobiny wyrozumiałości czy też wściekłości? No cóż zaraz miałam się o tym przekonać.
-Dobrze was widzieć.- Powiedział całkiem spokojnie choć ja wiedziałam, że to cisza przed burzą. - Pojedziemy od razu do agencji.
-Myślałam, że będę mogła wziąć prysznic czy coś.
-Prysznic może poczekać, a ta sprawa nie może czekać.- Teraz był już odrobinę zirytowany. To na serio śmieszne widzieć go takiego. Ale poszłam za nim do auta i wsiadłam do środka. Kiedy samochód ruszył zaczęliśmy rozmawiać. A rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych.
-Trochę nas wystraszyliście swoim zniknięciem. I narobiło się w mediach zamieszania, ale nadal staramy się to jakoś uciszyć.
-Jakoś nie dało się uciszyć wystrzałów.- Zripostował T.O.P. Czyżby w końcu zaczęła mu przeszkadzać jego sława?
-Okej, a co wiadomo?
-W okolicach domu znaleziono mały podsłuch.
-No i chyba go zabraliście, co?
-Nie.
-Nie?
-Tak dokładnie to nie. Wyjaśnię to wam na miejscu.- Akurat zatrzymał się samochód i wszyscy poszliśmy prosto do gabinetu szefa. Zaszczyciło nas wiele spojrzeń i szeptów. W gabinecie jak zawsze było cicho. Słychać było tylko szum sprzętu elektronicznego. Usiadłam na kanapie obok Tabi' ego. Szef usiadł za biurkiem by pokazać nam obraz tego co zostało z domu. Nie, nie zawalił się. Można powiedzieć, że wnętrze już w nim nie istniało. No cóż wiele się nie spodziewałam po tym jak musiałam walczyć o życie w garażu.
-Napastników było dwóch. Tak ustalili nasi specjaliści. Zniszczenia są duże. Jak zresztą widać. Znaleźliśmy jednego w garażu, ale już nie żył.
-Wiem. Zostawiłam go tam po tym jak chciał mnie zabić.
-Mogłaś go unieruchomić.- Wytknął mi.
-No cóż trudno coś takiego zrobić gdy ma się pistolet między oczami.- Oparłam się o kanapę.
-Dobra, a co z podsłuchem. Po co tam jest?- Choi zadał bardzo istotne pytanie, na które prawdopodobnie znałam już podpowiedź. Jednak chciałam potwierdzenia moich podejrzeń.
-Jeśli dobrze rozumiem to ja mam przyjść do niego.
-Nigdy w życiu.- Mruknął zły T.O.P.
-Skoro już sama to zaproponowałaś. Powiedz jak chcesz to robić?- Spojrzałam niepewnie na Tabi' ego. Zapewne nie spodoba mu się ten pomysł, ale i tak zaczęłam mówić.
-Myślałam nad tym by być przynętą. Użyć podsłuchu do zmylenia go. Niech przyjdzie sam, a ja będę na niego czekać. On będzie nieświadomy niczego i łatwo się go pozbędziemy. To świetny pomysł i myślę, że się uda.- Chcę ich do tego przekonać. Później mogę już nie mieć takiej okazji. Zwłaszcza, że T.O.P wcale nie protestuje.
-To całkiem rozsądne. Więc czemu by nie. Omówimy to jeszcze jutro. Jak na razie możecie wrócić tylko ostrożnie ze słowami.
-Rozumiem. Do widzenia.

* * *

Dostaliśmy nasz kochany samochód. Patrzę jak T.O.P w skupieniu patrzy na drogę. Wiem, że się nad czymś zastanawia. Mnie nie daje spokoju to, że pewnie myśli o mnie. Jeszcze parę dni temu to by mi nie przeszkadzało, ale po tym co się ostatnio wydarzyło sama nie wiem czy to dobrze czy źle. On chce znać prawdę, której ja nie chcę mu powiedzieć. Z resztą to tylko sen. Sny nie są chyba aż tak ważne. W końcu się nie spełniają.
-Dlaczego nic nie powiesz?
-A co chcesz żebym powiedział.
-Nie wiem. Myślałam, że nie spodoba ci się mój pomysł, ale skoro nie masz nic przeciwko to się cieszę.
-Może i mam, ale wiem, że ty tego potrzebujesz.
-Tak, masz rację. Potrzebuję się od tego uwolnić.
-Na swój własny sposób, który już zaakceptowałem.- Chwycił mnie za rękę. I w sumie to dotarło do mnie wiele rzeczy. Mam chłopaka,który ufa mi bezgranicznie, a ja nieświadomie ciągle wmawiałam sobie, że tak nie jest. Jednak on jest cwańszy niż się spodziewałam. Kochany doktor na emeryturze. Kto by pomyślał.
-I wcale nie przeszkadza ci mój pomysł.
-Nie. Bo jest twój.- Nie wiem co mam powiedzieć. Więc mówię tylko jedno.
-Dziękuję.
-Nie ma za co.
-Jednak chyba jest coś jeszcze co chciałbyś wiedzieć.- Zatrzymujemy się przed domem. Oboje wysiadamy. Ja nadal stoję w miejscu patrząc na dom.
-Wygląda całkiem normalnie.
-Może do niego wejdziemy?
-Nie, poczekaj. Najpierw chcę usłyszeć twoje pytanie. Na pewno jakieś masz. Odpowiem na nie. Cokolwiek to by było. I obiecuję, że po tym nie zacznę się dziwnie zachowywać.- Spojrzałam mu w oczy oczekując pytania. Westchnął.
-Co stało się w tym śnie.- Tym razem to ja westchnęłam. Na samą myśl o tym okropnym śnie miałam ochotę coś rozwalić.
-Zdradziłam cię i zabiłam. Chociaż nie chciałam.- Zobaczyłam zdziwienie na jego twarzy, a zaraz potem lekkie rozbawienie. Akurat sama się tego nie spodziewałam. Takiej reakcji z jego strony. Wtedy to dla mnie było czymś strasznym i nadal jest.- Ale wiesz co. I tak nie zamierzam cię zostawić. Będę cholerną egoistką i nigdzie nie pójdę. Kocham cię i wiem, że cię nie zdradzę.- Zaskoczyłam go tym jeszcze bardziej. No cóż przynajmniej mówię mu prawdę.
-Jeszcze żadna dziewczyna nie powiedziała mi czegoś takiego.- Z uśmiechem na twarzy objął mnie i przyciągnął bliżej siebie.
-Bo nie trafiłeś na tą co trzeba.
-Tak pyskatą i upartą?- Zbliża twarz do mojej.
-Może?
-Jednak wolę moją Cleo.- Styka nasze usta ze sobą, zatapiając się w nich i przyciskając mnie do drzwi auta. Rozchylam usta zapraszając go do środka i jednocześnie wsuwając mu ręce we włosy.















Może kiedyś zacznę poprawiać błędy.... ale nie teraz ;p

piątek, 22 maja 2015

BTS- 1

Jej! Udało się. Skończyłam pierwszy rozdział opowiadanka. Jak pewnie wiecie, każde opowiadanie jest na początku trochę nudne, ale potem na pewno się rozkręci. No i rozdział trochę, krótszy niż te, które piszę zazwyczaj.
Co do opowiadania z Bang' ami. Jestem w trakcie pisania rozdziału i coś opornie mi to idzie. Za to wiem na pewno, że jeszcze z pięć może więcej rozdziałów i się z nimi pożegnamy. Ale zanim to nastąpi to minię trochę czasu xd
Oraz oficjalnie skończyłam swoją przerwę ( Której w sumie nie było, ale co tam xd)
I mam zajawkę na nową piosenkę CL. Musiałam parę razy przesłuchać no i teraz ...kocham to <3
PS: Czy tylko mi się zdaje, że w pewnym momencie brzmi jak Rihanna? xd





4 LATA PÓŹNIEJ
Minęły cztery lata i wiele się zmieniło. A wszystko zaczęło się tego dnia , w którym obudziłam się w szpitalu. Od tamtego czasu zostałam zmuszona, przez życie do zrezygnowania z ukochanej pracy. Od tamtego czasu już nie mogłam pomagać ludziom, choć nadal bardzo chcę. Od tamtego pamiętnego wieczoru nie znalazł się nikt kto pomógł by mnie. Na początku myślałam, że jeśli to zignoruję w końcu samo przejdzie, że po prostu przestanę ich spotykać. Niestety się pomyliłam. Od dziś męczę się z nimi. Przeprowadziłam się z wygodnego mieszkania do obskurnego bloku, gdzie miałam tylko jeden pokój, łazienkę i kuchnię. Mieszkali tu głównie starsi ludzie. Jednak oni też patrzą na mnie dziwnie i nic nie mogę na to poradzić. Bo nie jestem w stanie się ich pozbyć ze swojego życia. A moje życie stało się życiem innych.
Ale jest jedna rzecz która się nie zmieniła. Nadal mam przy sobie siostrę i Carl'a. Oni jedyni mi wierzą, bo im to udowodniłam. Tylko im. Nie chcę żeby ktokolwiek inny dowiedział się, że oni mnie tu odwiedzają. Musiałabym się przeprowadzić, a tu jako tako mi się podobało. Mogłam być sobą. Przynajmniej po części. Nigdy całkowicie.
Teraz nie pracuję. Jedynie pomagam siostrze w kawiarni, ale nadal próbuję coś znaleźć. Jednak to prawie nie możliwe by ktokolwiek przyjął kogoś takiego jak ja z takimi problemami jak moje.
Staram się nie myśleć za dużo o tym co by było gdybym jednak posłuchała Carl' a. Może nie trafiłabym na odludzie i nie straciła dawnego życia? Teraz już się o tym nie przekonam. Teraz muszę z tym żyć. Żyć z nimi wszystkimi.
Oczekują, że będę im pomagać im, tylko nie mogę tego robić w taki sposób w jaki bym chciała. Ja nie nadaję się na detektywa. Umiem leczyć, a nie rozwiązywać zagadki.
Wiem, że istnieją tacy ludzie jak ja. Mający ten sam uciążliwy problem. Możliwe, że dla tych ludzi to nawet nie jest problem. Niektórzy robiła to zawodowo. Czytałam o tym. Dlatego nie rozumiem dlaczego nie pójdą do nich tylko odwiedzają właśnie mnie. Ja wcale tego nie chcę. Próbuję zapomnieć. Lecz z dnia na dzień sama przekonuję się, że to nie możliwe.
Dziś znów jest jeden z takich dni, kiedy przyjdzie ich dwóch, a może czterech, a ja powiem, żeby dali mi spokój, a potem zamknę się w łazience póki nie wymaże tego z pamięci. Ich bladych, kościanych twarzy, zapadniętych oczu, w których widać tylko smutek, ból i cierpienie.
Jeden właśnie już tu jest. Dokładnie ten sam co wczoraj. Jest 7:45 rano. Stoi koło mojego łóżka i patrzy jakby się nad czymś zastanawiał. Za pierwszym razem to było na prawdę straszne zobaczyć umęczoną twarz od razu kiedy otworzy się oczy. Za trzecim razem staję się to wręcz męczące. Jednak staram się być miła. ostanie czego chcę to narazić im się.
-Musisz odejść. Nie mogę ci pomóc. Już ci to mówiłam więc dlaczego tu przychodzisz?- Nie znałam tego człowieka. Myśl, że nie może mi nic zrobić dodawało mi odrobiny otuchy, ale tylko odrobinę. Na tyle bym mogła zachować spokój i nie krzyczeć.
-Musisz mi powiedzieć.- Odezwał się tym upiornym głosem aż przeszły mnie ciarki. Tajemnicza postać powędrowała do stolika wskazując na mały kalendarz. Widziałam jak facet próbuję wziąć go w ręce. Niestety nie udało mu się to. Powtarzał tą czynność od trzech dni, a potem patrzył na mnie oczekując, że mu wyjaśnię co się właśnie stało. Oczywiście mogłam mu powiedzieć prawdę, ale nikt nie wie jakby zareagował. Wolałam tego nie sprawdzać, zwłaszcza, że on mnie przerażał. Jednak mogłam mu powtórzyć jedne słowa, które zawsze wypowiadałam kiedy pracowałam w szpitalu. Może i nie były częste, ale to się zdarzało.
-Przykro mi. Nic na to nie poradzę.- Mężczyzna popatrzył na mnie i sobie poszedł. Na prawdę mało mnie obchodziło gdzie w jakim celu. Ważne, że znów byłam sama. No prawie bo ktoś właśnie dobijał się do moich drzwi. Okazało się, że to był mój kochany przyjaciel.
-Rozmawiałaś z kimś?- Wetknął głowę do środka.
-Już sobie poszedł.
-Co za szkoda.- Przewróciłam oczami i wpuściłam go do środka zatrzaskując drzwi.
-Co cię sprowadza o tak wczesnej porze? Wiesz, nie to żebym nie chciała cię widzieć, ale nie lubię porannych wizyt.- Zwłaszcza od kiedy pojawia się ten nieznajomy.
-Tak, tak wiem. Przyszedłem sprawdzić czy pamiętasz naszą umowę.
-O nie Carl. W ogóle się na to nie zgodziłam. Nigdy w życiu się na to nie zgodzę więc daruj sobie. To miejsce jest dla mnie torturą i kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedzieć najlepiej.
-Sora, kochana. Od kiedy kościół stał się miejscem tortur. To w końcu święte miejsce.
-Powiem ci od kiedy się stał. Od kiedy to największe skupisko. Ich skupisko. Czy ty wiesz ilu ich tam łazi. Bez celu. Tylko czekają aż znajdą jedną naiwną, z którą będą mogli porozmawiać, ale wiesz co. Ja nie chcę z nimi rozmawiać.- Zakończyłam swój monolog wrzucając torebkę herbaty do kubka.
-Mnie też wiele rzeczy przeraża, ale się nie chowam. Po prostu staram się pomóc ci pokonać ten lęk. Musisz kiedyś spróbować.- Jego zachęta wcale mnie nie przekonała. Chciałabym się z nim zamienić tymi lękami. Ciekawe co by powiedział. Może przestał by mi zazdrościć i mówić, że to musiało być moje przeznaczenie. Szczerze jeśli to prawda to mam gdzieś to przeznaczenie.
-Nie bądź śmieszny Carl. To co innego niż jakieś gryzonie, których się boisz. Możesz od nich uciec, a ja nie.
-No właśnie!- Podniósł głos z jeszcze większym zdeterminowaniem. Ten człowiek jest niemożliwy. Nic do niego nie dociera.- Wyjdź temu naprzeciw. Za pięć lat będziesz mieć trzydziestkę. Młoda się nie robisz.
-Świetnie, że ty jesteś wiecznie młody.- Odcięłam się i zalałam herbatę.
-Oj przestań. Idziemy i koniec. Co może się złego stać.
-No nie wiem. Przypomnij sobie co się stało ostatnim razem, albo nie, ja ci to przypomnę. Lubię się czasem z tego śmiać. To takie zabawne.- Przemawiał już przeze mnie sarkazm, ale Carl czasami zasługiwał sobie na niego. Jemu podobała się moja ukryta zdolność i potrafił być cholernym optymistą wtedy kiedy potrzebowałam odrobiny realizmu.
-Okej. Widzę, że włączył ci się tryb zołzy. Więc jak?
-Odczep się.
-Kiedy ja naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Dziwnie by wyglądało gdybym poszedł tam sam.
-O tak niech lepiej ludzie patrzą na drugiego wariata obok. Powiedz o co ci chodzi? Masz nadzieję na złapanie jakiegoś faceta na wieczór?- To akurat było bardzo w stylu Carl' a. Znajduję każdą okazję by wciągnąć w to także mnie. A ja głupia się na to godziłam chociaż nie miałam. Ale jest moim przyjacielem. Jedynym jakiego miałam i jaki mi został. Nie lubiłam go zawodzić. Chciałam żeby był szczęśliwy. Przynajmniej on.
-Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.- Uścisnął mnie po czym wepchnął do p0koju.
# # #


Dałam się w to wrobić. Co najśmieszniejsze, że z własnej woli. Carl miał świetny dar przekonywania. Ja byłam jego ofiarą. Teraz trzęsłam portkami i nie miałam najmniejszej ochoty wysiąść z auta mojego przyjaciela. Akurat musiał zaparkować na samym tyle. Będę miała daleko jeśli znów zdecyduję wybiec z kościoła. Bo dokładnie to zrobiłam ostatnio. Najzwyczajniej w świecie przeraził mnie natłok tych osób i ich przekrzykiwanie się.
-I co? Widzisz ich gdzieś w pobliżu?
-To oni pojawiają się kiedy chcą, ale nie nie widzę.
-To idziemy!- Zanim zdążyłam go zatrzymać na kolejne spokojne pięć minut ten już wylazł i czekał aż zrobię to samo. Oczywiście z niechęcią wyszłam na świeże powietrze. Słońce świeciło mi prosto w oczy. Przynajmniej pogoda była ładna.
Carl wziął mnie pod rękę i wręcz wlekąc się za nim weszliśmy do środka. Zajęliśmy miejsca w ostatniej ławce. Może żebym miała bliżej do wyjścia? Ech nie ważne. Carl szturchnął mnie łokciem bym popatrzyła na bok. Zerknęłam z czystej ciekawości i wcale się nie myliłam kiedy sądziłam, że to zapewne jacyś faceci, którzy wpadli mu w oko. Posłałam mu zirytowanie spojrzenie. Co on sobie myślał. To nie mogło wypalić. Nie tutaj. To w końcu kościół. Jednak z drugiej strony jeden z nich zerknął na mnie. Oboje byli bardzo przystojni co wcale nie ułatwiało sprawy. Oznaczało tylko tyle, że musiałam się bardziej pilnować by nie wyjść przy nich na kretynkę z psychiatryka. Nachyliłam się by szepnąć coś do Carl' a.
-Jak długo masz zamiar mnie tu trzymać?
-Do końca.- Odparł całkiem poważnie. Mogłam się domyślić, że to był jego plan. Od początku to sobie zaplanował.
-Świetnie.- Odburknęłam i usiadłam z pochyloną głową. Nie chciałam patrzeć wprost jeszcze by ktoś podszedł. Broń boże żeby nie. Facet obok uśmiechnął się do mnie, kiedy odwróciłam się na moment, ponieważ już zaczynałam się denerwować, a on to zauważył. Co za wspaniały początek. Pewnie już wyrobili sobie o mnie zdanie.
Pierwsze minuty okazały się być dla mnie spokojne. Do czasu. Potem pojawił się pierwszy z nich. Krążył bez celu patrząc na wszystkich, którzy wydali mu się ciekawi. Nie widzieli go więc nie reagowali, ale ja widziałam. Po chwili było ich o wiele więcej i zaczęłam panikować. Odnalazłam rękę Carla i ścisnęłam ją z całych sił. Od razu zareagował.
-Spokojnie Sora. Pamiętaj nic się nie dzieje. Dobrze ci idzie. Po prostu zachowuj się normalnie jak do tej pory.
-Łatwo ci powiedzieć. Postaram się.- Nie było w ogóle łatwo, a jednak powoli starałam się opanować. Jeszcze żaden z nich nie skojarzył, że to właśnie ja jestem tą jedyną osobą z tłumu, która je widzi. Uklęknęłam by się pomodlić. Było w miarę znośnie. Zamknęłam na chwilę oczy i to był błąd. Kiedy je otworzyłam zobaczyłam te bladą twarz i o mało co nie wrzasnęłam. Zerwałam się z miejsca i po prostu wybiegłam. W tym momencie miałam gdzieś tych ładnych facetów obok mnie. Biegłam prosto do samochodu, ale przecież i tak był zamknięty. Postanowiłam się ukryć gdzieś na tyłach i przeczekać to by potem wrócić do domu. Zasiąść przed laptopem i szukać pracy. Jak normalna kobieta.
# # #
W tym samym czasie . . .
W końcu się skończyło. Ile tam można siedzieć. Zdecydowanie kościół to nie zbyt dobre miejsce na spędzanie niedzieli. I nie dajcie się zwieść bo zawsze obok was może siąść jakaś wariatka. Ja dziś miałem ten zaszczyt. Dziewczyna wydawała się nawet spoko. Póki nie wybiegła w popłochu. Prawie zmiażdżyła mi stopy. Ech, po prostu beznadzieja. Trzeba było zostać w domu i zająć się pisaniem jakiejś w miarę dobrej piosenki. Niestety mój kochany przyjaciel uznał, że to dobre wyjście. Jakby Bóg miał mi pomóc coś napisać zrobiłby to już dawno.
-I co jesteś zadowolony?- Zapytałem idąc koło zadowolonego Rap Mon' a.
-Oczywiście. Tylko ciekawe co się stało tej dziewczynie.
-Wiesz to nie nasza sprawa.- I dałem mu do zrozumienia, że nie mam zamiaru jej szukać. Kimkolwiek ona była. A znając mego przyjaciela właśnie o tym myślał. Wolę jednak trzymać się z dala od świrów by samemu się nim nie stać.
-Wiem, że masz luźne podejście do życia, ale czasami mógłbyś być bardziej ludzki, wiesz.- Obrzucił mnie złym spojrzeniem, na które w ogóle nie zareagowałem.
-Proszę cię, nie zaczynaj.
-Skoro tak wolisz. Więc podejdziemy do niej bo na prawdę wygląda na jakąś zagubioną.- No cóż jednak nie przekonały go moje protesty. Jeszcze pociągnął mnie za sobą jak jakieś nieposłuszne dziecko. Nie pozostało mi nic innego jak przykleić do twarzy sztuczny uśmiech i jakoś to przeżyć.
# # #
No i się stało. Podeszli do mnie bo uznali mnie za świra. Może już nim byłam, ale nie miałam zamiaru się tym chwalić. Dlatego też ogarnęłam minę przestraszonej łani.
-Wszytko w porządku?
-Jak najlepszym.- Przynajmniej kłamać nadal potrafię. Szkoda tylko, że przy nich też ktoś stoi i mnie okropnie przeraża. Jak ja mam się zachowywać normalnie kiedy dziewczyna wręcz krzyczy. Dlaczego akurat teraz samochód musi być zamknięty, a ja nie mam gdzie się podziać. No i jeszcze ta dwójka przede mną. Istna kicha. Gdzie się podziewa Carl jak go potrzeba. Zabiję go jak właśnie podrywa kolejną ofiarę.
-Na pewno? Może w czymś ci pomóc.- Kurcze facet jeszcze proponuje mi pomoc, a właśnie w tym momencie powinien oddalać się ode mnie w szybkim tempie. I mówię to całkiem poważnie. Jeszcze chwilę i uszy mi pękną od jej krzyku. To jest nie znośne.- Wyglądasz naprawdę blado.- Złapał mnie za rękę zanim poleciałam na asfalt.

niedziela, 17 maja 2015

BTS- PROLOG

I jest mój pierwszy prolog na tym blogu. Mam nadzieję, że się wam spodoba.





                                                 
          PROLOG



Kolejny dzień jak co dzień. Jak na razie wszystko szło wręcz świetnie. Środek tygodnia był czymś czego wręcz nienawidziłam, ale nie narzekałam bo nikt inny też nie narzekał. W końcu każdy jest tu po to by ratować życie. Praca w szpitalu równała się z nieograniczonym limitem godzin, nawet jeśli co innego miałam w umowie. Ja po prostu lubiłam tę pracę. Oczywiście pewnie dla innych było by to coś niewyobrażalnego. W rodzinie nikt wcześniej nie został lekarzem chirurgiem oprócz mnie. Od dziecka chciałam ratować ludzi. Myślałam i nadal myślę, że to jedyne co mogę robić. To jest właśnie ta rzecz. Nie zmieniłam planów pomimo namowy siostry. Ciągle pamiętam tamte dni kiedy obie czekałyśmy aż mama się obudzi i do nas wróci. Nie wróciła. Teraz przypominam sobie ten moment, gdy zaczynam w siebie wątpić.
-Hej Sora. Jak poszła ci operacja?- No tak jest jeszcze ktoś ważny kto zawsze zasypuje mnie milionem pytań. Mój niezastąpiony przyjaciel. Tak jakoś wyszło, że moim przyjacielem do zwierzeń stał się facet. No cóż wcale tego nie żałuję. On także potrafi mnie słuchać. Możliwe, że ma w sobie coś z pospolitej dziewczyny, ale nadrabia to swoimi żartami.
-Cześ Carl. I tak owszem udała się. Jednak rodzice tej małej mnie nie zatłuką. Czy ten dzień może być jeszcze lepszy?- Zażartowałam.
-Nie chwal dnia przed zachodem słońca, kochana. A tak w ogóle to facet z urazówki znów o ciebie pytał.
-No masz. Co mu powiedziałeś?
-Że jesteś w trakcie zbierania flaków i, że masz się świetnie.- Oznajmił mi całkiem na luzie. Na co ja patrzyłam na niego jak na kompletnego idiotę.
-Mam wielką nadzieje, że nie uznał mnie za wariatkę.
-Dlaczego by miał?
-No pomyślmy. Kto normalny czuję się świetnie po zebraniu czyiś flaków.- Odparłam ironicznie.- Już nie wspomnę o tym, że wcale ich nie zbierałam oraz obrzydzasz mi śniadanie.
-Och przestań.- Machnął ręką tuż przed moim nosem.- Powinnaś się zgodzić na tą randkę. Jakby nie patrzeć chyba nie masz zamiaru do końca życia być singielką, co?
-Może mam.- Mruknęłam pod nosem.
-Ta jasne, już ja do tego nie dopuszczę. No i on jest całkiem przystojny.
-Carl, przykro mi to mówić, ale dla ciebie każdy facet jest przystojny.
-Ei!- Wycelował palcem w moją twarz. Może jednak nie będe przy nim jeść.- To, że mam inne preferencje nie znaczy, że od razu każdy. Akurat ten jest w twoim typie Sora. Więc jeśli zaprosi cię gdzieś masz z nim iść.
-Dziwię się, że tak łatwo powierzasz mnie obcemu facetowi.- Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Wcale nie obcemu. Pracuje tu od dwóch lat.
-A ja od pięciu. Czyli prawie w ogóle się nie znamy.
-Czas najwyższy się poznać.
-Na przykład jak.- Wstałam by odnieść tacę z powrotem.
-Na przykład dziś nie będę mógł cię odwieźć do domu.
-Och, widzę, że to sobie obmyśliłeś.
-Można tak powiedzieć. A tak na poważnie. Przemyśl to. Może będziemy chodzić na podwójne randki?
-Nie rozpędzaj się.
-Zawsze warto próbować, wiesz.- Rzucił na odchodne zostawiając mnie samą w bufecie. Wróciłam do wypełniania dokumentacji nie myśląc już więcej o tej męczącej rozmowie. Tak, naprawdę to mnie odwiezie, prawda?

* * *

Stoję właśnie przed szpitalem i jak się okazuje ten niewdzięcznik mnie tu porzucił. Moja podwózka skutecznie mnie wykiwała. Chociaż zostałam o tym wcześniej powiadomiona to i tak nie tego się spodziewałam. Czyżby Carl myślał, że na prawdę będę czekać na innego gościa bo on tak chcę? Chyba jednak zapomniał, że istnieje coś takiego jak taksówka i po jedną taką właśnie dzwonię.

Wsiadłam do obskurnej taksówki od razu zapinając pas. Podałam adres dość wzburzonemu kierowcy i odjechaliśmy. No i udało mi się nie spełnić prośby Carl' a. Który to już raz? Ciekawe jaki tym razem opowie mi wykład. Ech, kocham tego durnia, ale czasami na siłę próbuje mi pomóc. Kiedy ja sama wiem co jest dla mnie najlepsze. Jak mam się sparzyć to z własnej winy. Powinnam się czegoś nauczyć z życia.
Oparłam głowę i zamknęłam oczy próbując się jakoś zrelaksować, jednak kierowca wcale nie pomagał. Wręcz przeciwnie. Zostałam zmuszona do słuchania przekleństw. I co z tego, że mruczał coś pod nosem. Ja wiedziałam co to. Mogłabym mu zwrócić uwagę, ale jestem zbyt zmęczona. Z resztą zaraz będę w domu. Wezmę długą kąpiel i pójdę spać. Pod warunkiem, że ten koleś zacznie panować nad swoim gniewem. Cholera by go wzięła!!
-Mógłby pan się uspokoić i skupić się na drodze?- Zapytałam uprzejmie.
-Gdyby tylko się tak dało. Kobieto ja przeżywam gorsze rzeczy niż to, że spieszy ci się do domu!
-Ej! Proszę na mnie nie wrzeszczeć. Chcę tylko dojechać w całości, jasne.
-Ależ oczywiście. Każdy by coś chciał. Ja na ten przykład nową pracę. Oboje nie mamy tego czego chcemy.- Mężczyzna gwałtownie skręcił. Złapałam się pasów jakby to miało zapobiec temu ciągłemu ślizganiu się po jezdni. I co z tego, że koleś próbował zapanować nad autem. Zaczęłam krzyczeć żeby coś zrobił. Trzymałam się wszystkiego co popadnie. Przerażała mnie myśl, że zaraz się rozbijemy. W końcu ja chciałam żyć, a na pewno nie chciałam tak marnie skończyć życia.
-Proszę się mocno trzymać!- To jedyne słowa jakie usłyszałam, gdy tuż potem samochód przewrócił się. Przez krótką chwilę wszystko widziałam do góry nogami, a potem zacisnęłam oczy i już ich nie otworzyłam.

* * *

-Czy wszystko z nią w porządku? Boże nie wierzę, że to się dzieje.- To były pierwsze dwa zdania, które usłyszałam. Zmartwiony głos mojej siostry, wszędzie bym go rozpoznała. Może i nie mogę otworzyć oczu ani się poruszyć, ale tego jestem pewna.
-To moja wina. Mogłem jej nie zostawiać samej. Przecież to Sora mogłem się domyślić, że mnie nie posłucha. Głupia dziewucha.- Był tu Carl. Jego też chciałam zobaczyć, ale niestety nie mogłam, a próbowałam. Ciągle kończyło się to tylko lekkim bólem oczu. Ale do cholery powinnam dać sobie radę. Nie jestem przecież aż tak słaba!
Poczułam czyjąś ciepłą rękę i wiedziałam, że muszę się obudzić dla nich i dla siebie. I udało się. Zaczęłam mrugać oczami póki nie przyzwyczaiłam się do światła. Przede mną stała dwójka najważniejszych dla mnie osób. Byli zmartwieni i jednocześnie szczęśliwi. A ja byłam unieruchomiona i przez gardło nie przechodziło mi żadne sensowne słowo.
-No nareszcie!- Wykrzyknął Carl i zaraz pojawił się obok by mnie przytulić. Zabolało.
-Puść. Boli.- Zdołałam wychrypieć. Natychmiast się cofnął.
-Już idę po lekarza.- Siostra zerwała się z miejsca i wybiegła. Chyba płakała. Rozejrzałam się po sali podczas kiedy Carl nawijał bez sensu.
-Czy ty wiesz, że zdążyłem umrzeć z tysiąc razy zanim się obudziłaś? Ale dobrze, że nic poważnego się nie stało. To jest jakiś cud. Mówię ci. Już nigdy nie będę narzekał, że jesteś sama. No i będę cię pilnować jeszcze bardziej.- Te wszystkie jego obietnicę wydawały by się całkiem kuszące gdyby nie fakt, że mnie bardziej ciekawiło kim jest ta osoba stojąca przed łóżkiem. Patrzyła na mnie całkiem poważnie i jak dotąd się nie odezwała ani słowem. Wiem na pewno, że nie znam tego człowieka.
-Carl?
-Tak? Czegoś potrzebujesz? Mów co to takiego.
-Kto to jest?- Popatrzyłam się na nieznajomego. Carl spojrzał w tę samą stronę po czym podniósł pytająco jedną brew.
-Ale, że kto? Przecież jesteśmy tu sami, kochana.- Zaczął gładzić moją rękę. No cóż ja nadal widziałam tę osobę. Ciągle się na mnie patrzył, a ja na niego.
-No tam. Koło łóżka. Nie widzisz?
-Hymm... nie.- Pokazałam mu nawet palcem co dużo mnie kosztowało i dalej uważał, że nic tam nie widzi. Ja natomiast zaczynałam myśleć, że mam jakieś omamy.

Bohaterowie BTS

Zapraszam was do zapoznania się z głównymi bohaterami nowego opowiadania! Większością głosu wypadło iż nowym zespołem, o którym będę pisać jest BTS.  A prolog już nie długo. Możliwe, że nawet jutro, a może i jeszcze wcześniej.

I jeszcze jedna sprawa, równie ważna. Mam zamiar zmienić tytuły rozdziałów. Tak żebyście się nie pogubili skoro mam zamiar trochę zamieszać.






Prawdziwe imię: Jeon Jeongguk (전정국)

Data urodzenia: 01.09.1997
Grupa krwi: A
Wzrost: 177 cm
Waga: 61 kg
Rola w zespole : Maknae, wokal, tancerz, raper
Wzór do naśladowania: G-Dragon sunbaenim
 Ideał kobiety: Ktoś o wzroście przynajmniej 168 cm, ale mniejsza niż ja, jest dobrą żoną, dobra w gotowaniu, ma ładne nogi i jest miła.
 Wzór do naśladowania: Taeyang sunbae













 Prawdziwe imię: Park Jimin (박지민)
 Data urodzenia: 13.10.1995
Grupa krwi: A
Wzrost: 175 cm
Waga: 60 kg
Rola w zespole: Wokal, tancerz
Ideał kobiety: Bardzo lubię miłe i urocze dziewczyny. Musi być mniejsza niż ja.












Prawdziwe imię: Jung Hoseok (정 호석)
Data urodzenia: 18.02.1994
Grupa krwi: A
Wzrost: 177 cm
Waga: 59 kg

Rola w zespole: Raper, tancerz





Prawdziwe imię: Kim Seok Jin (김 석진)
Data urodzenia: 04.12.1992
Grupa krwi: O
Wzrost: 179 cm
Waga: 60 kg
Rola w zespole: Wokal, visual
Ideał kobiety: Ktoś kto jest dobrą żoną, dobrze gotuje i jest miła.
Wzór do naśladowania: T.O.P sunbae z Big Bang.








 Prawdziwe imię: Min Yoongi (민윤기)
 Data urodzenia: 09.03.1993
Grupa krwi: O
Wzrost: 176 cm
Waga: 57 kg
Rola w zespole: Raper
Ideał kobiety: Ktoś, kto lubi muzykę i hip-hop.
 Wzór(y) do naśladowania: Kanye West, Lupe Fiasco, Lil Wayne, Hit Boy







 Prawdziwe imię: Kim Namjoon (김남준)
 Data urodzenia: 12.09.1994
Pozycja w zespole: Lider i raper
Grupa krwi: A
Wzrost: 181 cm
Waga: 64 kg
 Ideał kobiety: Ktoś z miłym głosem, odpowiednio wysoka, blada, i dobrze wyglądająca w t-shirt’cie + jeans’ach + czerwonych Converse.
 Wzory do naśladowania: Kanye West, A$AP Rocky.







 Prawdziwe imię: Kim Taehyung(김태형)
Data urodzenia: 30.12.1995
Grupa krwi: AB
Wzrost: 178 cm
Waga: 58 kg
Rola w zespole: Wokal
Ideał kobiety: Osoba, która z dnia na dzień staje się bardziej czarująca , ktoś, kto dba tylko o mnie , ktoś, kto kocha tylko mnie, osoba, która jest elegancka na zewnątrz, ale robi mi gorącą czekoladę i ma dużo aegyo w sobie.
Wzór do naśladowania: Tata







Imię: Kim Sora
Data urodzenia: 1990.03.20
Wzrost: 170 cm
Waga: 55 kg
Grupa krwi: 0






Imię: Kim Soohyun
Data urodzenia: 1985.06. 10
Waga: 58 kg
Grupa krwi: 0















Imię: Carl
Data urodzenia: 1993.05.22
Waga: 70kg
Grupa krwi: A+





Imię: Monick
Data urodzenia:29.01.1996
Waga:45
Grupa krwi: AB

 No cóż mam nadzieje, że nikogo nie pomyliłam xd

niedziela, 10 maja 2015

Kim Jaejoong- Ja to nazywam pomocą cz. 2

Hej, hej!! Już druga część scenariusza dla Ann przed wami! Co tu dużo mówić. Na pewno będzie jeszcze następna i może jeszcze następna ;p No cóż rozpisałam się, a na pewno tak tego nie zostawię bo w sumie nic takiego się jeszcze nie dzieje, a mam zamiar pociąnąć to żeby coś się jednak działo. Ogółem mówiąc to co jest poniżej jest dopiero początkiem tego co będzie xd Więc bądźcie cierpliwi.
No i w dalszym ciągu moja przerwa trwa .....  tak jakby trwa








Po wyjściu z wytwórni nadal nie dowierzałam, że trzymam w ręku swoją własną umowę gwarantującą mi wielką sławę i tak samo wielkie pieniądze. Całą drogę w metrze trzymałam torbę przy sobie. Tylko ja jedna wiedziałam co w niej jest. Ludzie byli skazani na oglądanie mojego wyszczerzu póki nie wysiadłam na swojej ulicy. Etapem drugim było kompletne niedowierzanie. I zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie chodziło mu o coś innego. Natomiast kiedy weszłam już do domu i babcia dopadła mnie od koło drzwi popatrzyłam na mnie z nadzieją w oczach.

-I co Ann? Udało się?- Zapytałam mnie jednocześnie mną potrząsając. Jedyne na co było mnie stać to potrząśnięcie głową.- Wiedziałam!! Po prostu kiedyś musiało się to stać!- Nie wiem jak to się stało, że razem z moją kochaną staruszką zaczęłyśmy piszczeć i tworzyć swój własny taniec szczęścia. W końcu to do mnie docierało. Mam ten przeklęty papierek. Jedyny odwód na to, że to naprawdę się stało.

-Czyli, że będziesz występować tak jak te ładne panie w telewizji?- Nagle znikąd zjawiła się Ally, a my zamarłyśmy stojąc w bezruchu.

-Na pewnie mała. Twoja siostra będzie kimś o wiele więcej niż tylko gwiazdą.

-Będzie super gwiazdą?- Zapytała swoim słodkim głosikiem patrząc na nas jak na paczkę słodyczy na co obie się zaśmiałyśmy.

-Oczywiście, że tak.- Babcia wzięła ją na ręce i wszyscy poszliśmy do salonu. Teraz pewnie będę musiała jej wszystko opowiedzieć. Usiadłyśmy na kanapie podczas kiedy Ally zajmowała się swoimi zabawkami rozłożonymi po całej podłodze przed telewizorem.

-Ann musisz mi wszystko opowiedzieć. Jaki on był. Co ci powiedział. Co im zaśpiewałaś. Pewnie ich powaliłaś skoro cię wybrali.- Ekscytowała się jak jedenastolatka, ale co się dziwić mnie też nosiło na wszystkie strony. Opowiedziałam jej wszystko dokładnie nie pomijając żadnych szczegółów. Powiedziałam także to wszystko to jeden wielki, szczęśliwy zbieg okoliczności. Wiedziałam, że babcia może być teraz ze mnie dumna.

-... i nawet mnie nie rozpoznał.- Tym stwierdzeniem dokończyłam swoją opowieść. Babcia zadawała jeszcze dużo pytań. Głównie związanych z tym elegancikiem. Oczywiście jak to miała w zwyczaju zaczęła wymyślać różne historię, ale szybko je ukróciłam. Jeszcze by mi tego brakowało by babcia zaczęła plotkować ze swoimi koleżankami z bingo.

-No dobrze. To proponuję mały wypad na miasto.- Popatrzyłam na nią niepewnie. W ciąż miałyśmy mało kasy.- To jest powód do świętowania Ann więc nawet nie próbuj psuć nam zabawy.- Ostrzegła mnie, a ja nie miałam już zamiaru się w to wtrącać. Wręcz przeciwnie miałam wielką ochotę gdzieś wyjść.

-Ally chodź muszę cię ładnie ubrać.

-To ja też mogę iść?- Tym oto pytaniem ta mała dziewczynka stojąca przede mną zbiła mnie z tropu. Zwłaszcza jej zdziwiona mina. Obie z babcią popatrzyłyśmy się na siebie. Jednak ona też nie wiedziała co się właściwie stało. Dlaczego Ally się tak zdziwiła? Podeszłam do niej by uklęknąć przed nią.

-Pewnie, że tak. Ty musisz z nami iść. Co to za świętowanie bez ukochanej siostry. Dlaczego w ogóle pomyślałaś, że nie możesz z nami iść?- bardzo chciałam się tego od niej dowiedzieć. Oczywiście miałam własne podejrzenia. Głównie takie, że w domu dziecka nie mogli nie chcieć jej nigdzie wypuszczać.

-Pani w tamtym domu powiedziała, że lepiej by było gdybym siedziała w swoim pokoju.

-Czy powiedziała ci, że to przez to jak wyglądasz?- Zdenerwowałam się i jednocześnie było mi jej strasznie żal. Wolałam sobie nie wyobrażać jak musiała się czuć. Wyobcowania i nie chciana, bez żadnych przyjaciół.

-Nie, nie powiedziała tak, ale ja sama się domyśliłam.- No tak. Ciągle zapominam, że mam bardzo mądrą siostrę.

-Posłuchaj mnie Ally. Ubierzemy ci ładnie i pójdziemy tam gdzie chcesz. A jeśli inni się będą na ciebie patrzeć lub mówić ci coś nie miłego to powiedz to mnie albo babci. Już my sobie z nimi porozmawiamy.- Odpowiedziała mi tylko uśmiechem po czym złapała mnie za rękę swoją małą dłonią i zaciągnęła do pokoju po drodze mówiąc gdzie chciała by pójść. Wtedy pomyślałam sobie, że od teraz będę starała się spędzać z nią więcej czasu. Szczególnie na dworze by mogła poznać jakieś koleżanki. Ja w przeciwieństwie do tych z domu dziecka nie będę ukrywać jej przed światem. Nie będę robić jej takiej krzywdy na którą nie zasługuję tylko dlatego, że choroba wybrała właśnie ją.



* * *



Po dwóch godzinach chodzenia po różnych kawiarniach i sklepach do których zostałyśmy zaciągnięte przez tą małą manipulantkę udało nam się zająć miejsce przy stoliku na dworze w jednej z kawiarni serwującej zimne napoje i lody. Bez żadnych oporów wyciągnęłam pieniądze i zapłaciłam za zamówienie. Ally przez cały czas byłam czymś zachwycona, a ludzie byli dla niej głównie mili. I jestem przekonana, że to nie dlatego jak wyglądała, ale z powodu jej zaraźliwego uśmiechu i radości. Nie dało się za nią nadążyć. Dlatego by babcia mogła odpocząć usiadłyśmy przy stoliku na świeżym powietrzu. Znów zaczęłyśmy rozmawiać tylko o jednym wydarzeniu tego dnia podczas kiedy Ally była zajęta kolorowaniem obrazka.

-Wiesz co Ann jestem naprawdę z ciebie dumna, ale...

-Ale co?

-Z tego co powiedziałaś wywnioskowałam jedną ważną rzecz.- Wiedziałam. To wydawało się być zbyt piękne.

-Mianowicie co?

-No sama popatrz. Tak naprawdę nie zaśpiewałaś przed nim nic z własnej woli. Jak mówisz to był przypadek. Czyli wiesz kochanie co mam na myśli.- Babcia nie chciała tego powiedzieć na głos. Nie wiem czy dlatego, że siedziałam z nami Ally i nie chciała jej niczym martwić kiedy była tak szczęśliwa z tego wypadu. A ja domyślałam się też strasznej i oczywistej prawdy, którą dopiero teraz sobie uświadomiłam. A niech to szlak!!

-Okej wiem co chcesz powiedzieć.- Wystarczyło mi to by opuściło mnie całe szczęście i zastąpił je strach przed tym co może wyjść na jaw. I na pewno wyjdzie bo raczej nie ma opcji w, której nie musiała bym śpiewać.- I co ja mam z tym zrobić. W ogóle o tym nie pomyślałam. Byłam zbyt zajęta niedowierzaniem by pomyśleć o tym.

-Ależ jak zawsze twoja babcia już pomyślała nad tym.

-Naprawdę?

-Yhm. Wystarczy, że przełkniesz swoją dumę i poprosisz go żeby pomógł ci przezwyciężyć swój strach.- Parsknęłam pod nosem.

-Babciu nie bądź naiwna. Co on sobie pomyśli. Jestem wręcz pewna, że myśli iż będzie pracować z kimś kto nie ma takiego problemu. Jeszcze powiedziały mi to co trzy lata temu. Co to to nie. Stanowczo odmawiam.

-Wierz, że chętnie bym ci pomogła, ale jestem za stara i się na tym nie znam. Z resztą nie poznał cię więc myślę, że nie masz się czego obawiać. Może jednak nie jest wcale takim złym człowiekiem jak na początku ci się wydawał.

-Jakoś sobie poradzę.- Mruknęłam dopijając napój. Chociaż byłam pewna, że sobie nie poradzę. Po prostu nie dopuszczałam do siebie myśli, że b miałabym go o coś poprosić. Nadal pamiętam jak się dziwnie przy nim czułam. On ubrany w drogie ciuchy, a ja w ciuchy z wyprzedaży. Między nami jest wielka różnica. Możliwe, że za jakiś czas to się zmieni, ale on ciągle będzie tym który siedzi w tym dłużej. Między innymi nie rozumiem dlaczego babcia w ogóle pomyślała o tym, żebym mnie z nim sparować. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ally.

-Czy możemy pójść na plac zabaw?- Popatrzyła na mnie tymi swoimi oczkami i nie mogłyśmy jej odmówić.

-No pewnie. Chodźmy.



* * *



Zrobiło się dość późno jednak słońce nadal świeciło przez co było dość gorąco. Siedziałam na ławce obserwując bawiącą się Ally. Obawiałam się tego, że będzie siedzieć tam sama. A jednak znalazła się jakaś dziewczynka z którą się dogadała. Aż było miło popatrzeć na ten widok.

-Ann kochana nie chcę cię denerwować, ale pewien przystojny chłopak zmierza w naszą stronę.

-Serio? Który?- Czyżby mojej babciu znów coś się przyśniło.

-No popatrz tam.- Wskazała mi na jedną ze ścieżek w parku. W jednej chwili zdążyłam się załamać i dostać zawału jednocześnie. Czy on dzisiaj musi się za mną wlec i w rozmowie i w realu? Co to a być do cholery! Popatrzyłam na babcię szukając u niej jakiejś pomocy, czegokolwiek, ale nic nie znalazłam. Babcia wręcz emanowała energią, kiedy ja miałam ochotę zwinąć mu się sprzed nosa.

-Dzień dobry.- Ukłonił się jak prawdziwy dżentelmen. On to umiał oczarować kobiety samym wyglądem. I musiałam niechętnie przyznać, że nadal wyglądał idealnie, że nie dało się od niego oderwać wzroku. Cieszę się, że mi się udało zmusić do tego mój mózg.

-To ja już sobie pójdę. Nie musisz się spieszyć kochana.- Babcia opuściła nasze towarzystwo bardzo szybko. Zostawiając mnie samą z nim. Otaksował mnie wzrokiem po czym się lekko uśmiechnął. A ja nie wiedziałam o co mu chodziło. Fakt nie wyglądałam jak modelka, ale nie miałam zamiaru się tego wstydzić.

-Nie wiedziałem, że się jeszcze dzisiaj spotkamy.

-Ja też nie. Zapewne to tylko zbieg okoliczności.

-Skoro już się zdarzył to może zechciałabyś się przejść?- Kurcze naprawdę przez chwilę mocno się zastanawiałam, ale zaraz pomyślałam o mojej przyszłości i o szczęśliwej Ally i wyszło, że jednak nie mam wyboru.

-Dobrze. Możemy się przejść.- Wstałam z ławki i ruszyłam przed siebie idąc koło niego. Jego silne perfumy wyczułam od razu. Zakręciło mi się przez nie w głowie. Ten koleś był dla mnie niebezpieczny tylko jeszcze nie wiem pod jakim względem. Pierwsze co mnie wkurzyło to to, że ciągle mi się przyglądał. Jakby było coś ze mną nie tak.

-Wiesz dziwnie się czuję kiedy tak mi się przypatrujesz. Są inne ciekawe widoki.- Nie chciałam być chamska dla swojego przełożonego, ale to jednak mnie wkurzało.

-Z pewnością tak.- Ach, dzięki. Ta rozmowa się jeszcze dobrze nie zaczęła, a już wydaje mi się bez sensu.- W końcu nie zawsze można spotkać tak oryginalnie ubraną osobę.

-Czyli nie ubraną we wszystko co jest teraz modne? Cóż ja tam lubię moje vansy i za duże koszulki i tak zostanie.

-Ale wiesz, że będziesz musiała się trochę zmienić? To nie nadaje się to telewizji.- Znów na mnie spojrzał tym swoim wzrokiem. Przy nim czułam się jak ofiara losu choć starałam się tego nie pokazywać.

-No tak telewizja.- Mruknęłam.

-Jakoś nie widzę twojego entuzjazmu. Coś nie tak?- Tak!! I co miałam mu powiedzieć, że jednak jest problem. Może jednak babcia miała rację namawiając mnie bym przełknęła swoją dumę i powiedziała mu prawdę zanim skompromituję siebie i jego. W końcu jakby nie patrzeć to on mi zaufał i nadal wierzy, że z ochotą pokarzę się światu.

-W sumie to nie powiedziałam ci jednej ważnej rzeczy.- Przystanęłam, ale nie miałam w sobie na tyle odwagi by spojrzeć w te jego oczy. Jezu, w ogóle nie powinnam z nim prowadzić żadnej rozmowy no, ale trudno już się stało.- Tak naprawdę ja wcale nie potrafię śpiewać.- Wyrzuciłam to z siebie i popatrzyłam na jego niezrozumiałą minę. Teraz pewnie myśli, że zwariowałam.

-Przecież cię słyszałem.- Uśmiechnął się szeroko i już wiedziałam, że nie wziął tego na poważnie.-W końcu to do ciebie dotarło i przeraziłaś się tym co cię czeka, tak? To dlatego tak mówisz?

-Uch, chciałabym. Ale nie. Mówię, że panicznie boję się występować na scenie.- Wyjaśniłam mu to dokładniej. Jeny nie powinnam była mu tego mówić. Teraz patrzy na mnie i nie wiem czy jest wściekły czy jeszcze nawet do niego nie dotarło. Co ja sobie myślałam, że powie iż wszystko jest okej i mi pomoże. Głupia. Już nie ma odwrotu powiedziałam to takiemu dupkowi który sam mnie za to zmieszał z błotem. Jestem kompletną kretynką. A przez moment myślałam, że da się z nim porozmawiać. Teraz chodzi w te i wefte i rwie sobie włosy z głowy. Przynajmniej tak to wygląda. Chciałam żeby coś w końcu powiedział. Cokolwiek. Ale ten najpierw się zdenerwował i przybrał minę zabójcy, a na koniec już całkiem się pogubiłam bo patrzył na mnie całkiem obojętnie. Wiedziałam, że nie tego oczekiwał. Mógłby się na mnie wydrzeć. Wtedy ja też bym mogła. Jednak nie zrobił tego. Zadał mi tylko jedno pytanie, którego się nie spodziewałam.

-Więc na czym ci zależy?- Zapytał całkiem poważnie. Dokładnie wiedziałam o czym teraz myślał. Pewnie o tym, że w ogóle nie obchodzi mnie sama muzyka. Oczywiście chciałam szybko temu zaprzeczyć, ale powstrzymałam się. Nie mogłam się z nim przyjaźnić. Przecież to mój szef. Który zmieszał mnie z błotem i jest miły tylko dlatego, że mnie nie pamięta. Nie powinnam zmieniać tego od tak nagle. To by mogło się źle skończyć dla mnie. Teraz w sumie mogłam stracić lub mieć wszystko. Więc nie zawahałam się powiedzieć pół prawdy.

-Na pieniądzach.- Widziałam w jego oczach... rozczarowanie? Ale tylko przez chwilę potem zastąpiła to maska obojętności. Taka sama jaką widziałam trzy lata temu. Znów nie mogłam się odezwać, jednak on zrobił to za mnie.

-Chodź ze mną.

-Co? Po co?- Ten człowiek mnie zaskakiwał. Udało mu się to dwa razy w jedno popołudnie.

-Nie gadaj tyle.- Był zły? A może nie? Nie wiem. I nie wiem co go podkusiło żeby w środku parku przy tylu ludziach złapać mnie za rękę i pociągnąć prosto do swojego samochodu. To było naprawdę dziwne. Facet ma humorki, ale czemu się dziwić. Właśnie uświadomiłam go, że nie zależy mi na muzyce tylko na kasie. Co było nie prawdą. Było wręcz przeciwnie. Kasa to dla mnie tylko dodatek, który mógłby uratować siostrę. Nie powiem mu tego. Nie chcę jego litości. Za to teraz nie wiem co się ze mną stanie.

-Gdzie mnie wieziesz? Chyba tyle mogę wiedzieć.

-Do teatru.- Odparł całkiem poważnie i skręcił w lewo. Po chwili przekonałam się, że wcale nie kłamał. Staliśmy przed wielkim budynkiem teatru. W głowie miałam tylko jedno pytanie. Po co? Jednak zachowałam je dla siebie i poszłam bez słowa za nim. Miałam lekkie poczucie winy, że kłamałam. W końcu babcia uczyła mnie czegoś innego. Nie była by ze mnie zadowolona. Kim zatrzymał się nagle, że o mało co na niego nie wpadłam. Rozejrzałam się po pustej sali.

-Co my będziemy tu robić. Równie dobrze mogłeś wyrazić swoje rozczarowanie w samochodzie.

-Po prostu nie gadaj tyle i chodź.- Znów złapał mnie za rękę, ale byłam zbyt rozkojarzona przez to miejsce by jakoś zareagować. Ustawił mnie dokładnie na środku sceny i stanął odrobinę za mną.

-I co teraz?

-Posłuchaj mnie Ann.- Powiedział Ann. Pierwszy raz usłyszałam w jego ustach moje imię. Dobrze, że je chociaż zapamiętał.- Nie będę się powtarzał. Od teraz mam zamiar ci pomóc.

-Dlaczego?

-Nie przerywaj mi.- Powiedział zirytowany. Niech mu będzie.- Zaczniemy już teraz. Myślę, że to będzie ciężka praca jednak jeśli będziesz robiła to co ci każę może się udać. Więc przestań patrzeć na mnie i spójrz przed siebie.- Miałam mieszane odczucia co do tego wszystkiego. Jakby nie patrzeć właśnie powiedział, że mi pomoże z moim odwiecznym problemem. Na prawdę nie ogarniałam tego faceta. Ale nie zadawałam zbędnych pytań. Jeszcze by się rozmyślił. Skoro miałam szansę i nie musiałam się przy tym tłumaczyć chciałam z niej skorzystać. Stałam przed pustą widownią oczekując kolejnych wskazówek.

-Rozłóż ręce. Jakbyś miała lecieć.- Usłyszałam za sobą jego głos i odwróciłam się by na niego spojrzeć.- Nie odwracaj się!- Szybko powróciłam na swoje miejsce.- Zamknij oczy.

-Już, zrobione.- Nie podobało mi się to całe zamykanie oczu. Zwłaszcza, że jego palące spojrzenie dokładnie czułam na swoich plecach.

-Pomyśl o tej sali. Całkiem pustej.

-Ale przecież ona jest pusta.- Usłyszałam jego westchnięcie. A ja tylko stwierdzałam fakty.

-W swojej głowie. Masz tak pomyśleć w swojej głowie.- Wytłumaczył mi to zniecierpliwiony. Jak małemu dziecku.

-Okej.- Zamknęłam ponownie oczy. I zaczęłam usilnie przywołać w myślach widok pustej sali. Była już prawie bliska spełnienia jego prośby póki nie poczułam jego dłoni na swoich biodrach i ciepłego oddechu na szyi. Odskoczyłam od niego jak poparzona tylko po to by posłać mu zabójcze spojrzenie. On nic sobie z tego nie robił. Za to zmarszczył swoje idealne czoło.

-Miałeś mi pomóc, a nie obmacywać.- Przypomniałam mu.

-Bardzo łatwo cię rozproszyć.- Stwierdził jedynie to. Podczas kiedy ja musiałam mieć chwilę by dotarło do mnie co zrobił.

-Mogłeś sprawdzić to inaczej.- Oburzyłam się.

-Czyli jak?

-Em.. no nie wiem. Jakoś.

-No właśnie. Nie kwestionuj moich metod jeśli chcesz dopiąć swego. I nie myśl sobie, że to coś znaczy. Bo nie znaczy.

-Nie pomyślałam tak nawet przez chwilę.- Zapewniłam go.

-To świetnie. Więc możemy spróbować jeszcze raz. Tym razem się skup.

-Dobra, ale powiedz mi co niby dadzą mi te ćwiczenia?

-Panowanie nad stresem.

-Okej. Oby zadziałały.

-Jak tylko się postarasz to zapewniam, że tak.- Uśmiech znów wpełzł mu na twarz. Cholerny uśmiech.

Przez następne dwie godziny ćwiczyliśmy moje nie rozpraszanie się. Nie wiedziałam, że coś takiego może być aż tak trudne. Zwłaszcza gdy znienacka ktoś trzaskał drzwiami przyprawiając mnie tym o zawał. Mój biedny mózg zamienił się różową galaretę. Nawet on to zauważył i nareszcie przerwał to wszystko.

-Możesz już przestać. Nic z tego nie wyjdzie.- Opuściłam zdrętwiałe ręce.- Zawiozę cię do domu.

-Nie trzeba złapię autobus.

-To nie było pytanie tylko stwierdzenie. I tak trzeba. Jest już prawie północ.- Wygrzebałam komórkę i faktycznie miał rację. Babcia nawet nie zadzwoniła. Pewnie myśli sobie bóg wie co. Bo normalne babcie by się martwiły gdzie szlajają się ich wnuczki, ale nie ona. To inny przypadek.

-Okej. Skoro ci to nie przeszkadza.- Poszliśmy do wyjścia mijając stróża.- Właściwie to możemy być tu tak późno?

-Tak. To należy do mojego wujka. Mogę tu być kiedy chcę.

-O, nie wiedziałam.

-Wcale się nie dziwię.- Odparł z rozbawieniem.

-Hej! Co w tym śmiesznego hymm? Po prostu nie wiedziałam i tyle.

-Gdybyś nie była stąd to w sumie nic, ale zapewne jesteś i mieszkasz tu od urodzeni, a każdy kto mieszka w Seulu wie takie rzeczy.

-To super, że mnie oświeciłeś. Dam ci za to medal, co?

-I po co ten sarkazm. To do ciebie nie pasuję.

-Przepraszam, ale chyba sama wiem co do mnie lepiej pasuje.- Odpyskowałam mu. Chociaż oboje wiedzieliśmy, że to tak w żartach. Żadne z nas nie brało tego na poważnie. Chyba nie. A może powinnam? Eee tam. Pomógł mi więc muszę być jako tako miła.

Zapięłam pasy i ruszył w stronę mojego domu po tym jak go poinstruowałam gdzie ma w ogóle jechać. Siedzieliśmy w ciszy bo znowu zrobiło się między nami dziwnie. W jednej chwili wydaje mi się, że rozmawiamy jak normalni ludzie, a zaraz po tym on wygląda jakby był na mnie śmiertelnie obrażony. No cóż ja nie mam zamiaru rozszyfrowywać dlaczego tak jest.

Zanim jednak wysiadłam musiałam mu podziękować.

-Dzięki, że pomimo tego co powiedziałam zechciałeś mi pomóc.

-Powiedziałaś prawdę.- Wcale nie!!- I nie ma za co.- Wysiadł tylko po to by otworzyć mi drzwi.

-Wiesz. Nie musisz mnie odprowadzać aż do samych drzwi.- To by było podejrzane.

-Wiem, ale pójdę. Chyba chcesz wiedzieć jak ci poszło?

-A no tak, chcę. Więc jak?- Zatrzymałam się przed drzwiami. Światła w domu były zgaszone. Przynajmniej o tyle dobrze. Chociaż chwila. Czego niby mam się teraz obawiać. Przecież nic się nie stanie, tak? Nie pozwolę na to.

-Fatalnie.- Oznajmił z uśmiechem i zanim zdążyłam zapytać dlaczego poczułam jego delikatne usta na swoim policzku. I szczerze całkowicie zamarłam. Owinął mnie jego zapach i w ogóle cały on bardzo blisko mojego ciała. Co zresztą nie miało prawa bytu nawet jeśli to była tylko jedna pieprzona sekunda. A przed chwilą wmawiałam sobie, że do niczego nie dopuszczę. No barwa dla mnie i mojej silnej woli.



* * *



Kolejne tygodnie zamieniały się w miesiące. Dzieliłam swoje życie na to w wytwórni i w domu z babcią i Ally. Codziennie po zajęciach szłam do teatru gdzie znów ćwiczyłam swoją silną wolę i nie tylko. Za nie długo miałam wystąpić na prawdziwej scenie podczas koncertu. Gdzie będą tysiące ludzi. Na samą myśl o tym już nie czułam, że dostanę palpitacji serca jednak do końca nadal gdzieś to we mnie tkwiło. Pierwszy miesiąc był udręką. Irytowałam i wkurzałam swojego nauczyciela nawet o tym do końca nie wiedząc. Za to i tak zawsze odwoził mnie do domu. Pewnego dnia udało mu się podstępem przyprowadzić babcię i nieświadomie przed nią zaśpiewać, nawet stróż teatru nalazł na to czas. Jeszcze wtedy miałam ochotę go zabić. A Jaejoong, no cóż nie powiem bywał dziwny, ale nie to mnie denerwowało najbardziej, a te jego głupie całusy przed domem. Myślałam na początku, że to tylko jednorazowe i nic nieznaczące, ale on robił to prawie, że co dzień. Oczywiście powstrzymywałam go, ale on robił to w najmniej odpowiednim momencie zaskakując mnie przy tym. No bo kto by się spodziewał, że od razu po wyjściu z domu napadnie na mnie tą paszczą. Niesamowicie mnie tym drażnił. Nawet kiedyś go walnęłam. No dobra może nie walnęłam, ale byłam blisko. Pewnego dnia uznałam, że warto było by podzielić się tą wiadomością z babcią. I wiecie co wam powiem. Nie było warto. Babcia jak to miała w zwyczaju zaczęła snuć swoje teorie, że niby to dopiero początek. Dla mnie to był też koniec.


Lato zmieniło się w deszczową jesień. Wbiegłam do teatru by nie zmoknąć jeszcze bardziej. Przyszłam tu bo tak chciał Jaejoong. Chciałam mu powiedzieć, żeby spadał bo mam dzień wolny, ale za szybko się rozłączył. Kochana babcia podsłuchiwała moją rozmowę i wręcz wygoniła mnie z domu wręczając parasol. Przywitałam się Carl' em. Staruszek zawsze siedzi tu nocami tylko z latarką. Skierowałam się do wielkiej sali, a on siedział na brzegu równie wielkiej trampoliny. Ze zdziwieniem na twarzy podeszłam do niego.

-Po co to wszystko. Myślałam, że znów będziemy coś ćwiczyć.

-Bo będziemy ćwiczyć.

-Niby co?

-Jak się dobrze bawić.

-Nadal cię nie rozumiem.

-To zaraz zrozumiesz.- Zostawił mnie na chwilę samą. Zdążyłam ściągnąć płaszcz, a on już wrócił i niósł ze sobą dwie białe poduszki. Całkiem zwariował na starość. Wyciągnął dłoń podając mi jedną z miękkich poduszek. Wzięłam ją ostrożnie jakby miała zaraz wybuchnąć na co się zaśmiał. To w ogóle nie było śmieszne.- Zaczynam myśleć, że nigdy porządnie się nie bawiłaś.

-No wiesz! Oczywiście, że się bawiłam.- Kiedyś tam...

-Więc w czym problem?

-No w sumie to myślałam, że każesz mi ćwiczyć. Przecież za nie długo będę musiała wystąpić.- Przypomniałam mu po co tak naprawdę to wszystko. A on mi najzwyczajniej w świecie podaje poduszkę kiedy ja nawet nie wiem czy dam radę wyjść na scenę.

-Zrobiliśmy już wszystko co mogło by ci pomóc. Nigdy nie powiedziałem, że to zadziała. To zawsze zależało od ciebie.- Przybliżył się do mnie. Bardzo blisko. I jak zawsze pojawiło się to dziwne i niezrozumiałe uczucie. Zaczynałam świrować i to głównie jego wina.- Czyli co. Na prawdę nie potrafisz walnąć mnie zwykłą poduszką? Pewnie chciałaś zrobić to już dawno. A teraz nie masz tyle odwagi?- Stanął na środku trampoliny wrednie się uśmiechając. Podeszłam do niego pewnie.

-Dobrze wiem, że mnie podpuszczasz, ale i tak cię walnę.- Zamachnęłam się i go walnęłam. Poważnie trzasnęłam go jak nigdy bym nie pomyślała i chyba wpadłam w jakiś trans. Chichrałam się jak nienormalna. Z pewnością mogłabym ściągnąć tu połowę ludzi z ulicy gdyby tylko mogli tu wejść. W tym momencie coś mnie napadło. Może dlatego, że miałam już dawno ochotę go walnąć. Za te głupie całusy przez które myślałam sobie bóg wie co i zaczynałam nawet wierzyć babci i jej teoriom. A może za te jego humorki przez, które czułam się czasami jak wyrzutek. Na prawdę nie wiem. Jedyne co wiedziałam teraz to to, że teraz na pewno nadajemy na tej samej fali. Pióra latały w powietrzu przez następne minuty kiedy leżeliśmy koło siebie opanowując śmiech. Może to dobry moment by w końcu dowiedzieć się po co. Chciałam już zapytać się o to, ale on nagle wypalił z całkiem szokującą wiadomością.

-Nie będzie mnie na koncercie.

-Och. Okej, a dlaczego?- Właśnie się dowiedziałam, że mój wredny nauczyciel, którego zaczynałam znosić zamierza zwiać w tak ważny dzień. Po prostu go nie będzie. Dlaczego jest mi z tym źle.

-Sprawy służbowe.- No tak. Wcale nie powinnam pytać.

-Jakoś to przeżyję.- Starałam się brzmieć całkiem normalnie, ale chyba mi nie wyszło.

-Postaram się zdążyć do soboty. Skoro tak bardzo chcesz żebym tam był razem z tobą.

-Ej! Wcale tak nie powiedziałam. Jak dla mnie możesz jechać na koniec świata.- Odparłam dumnie. Niech sobie za dużo nie myśli. Przynajmniej nie musi znać prawdy.

-To świetnie.- Powiedział rozbawiony.- Odwiozę cię do domu.

-Już myślałam, że tego nie powiesz.- Z jego pomocą podniosłam się z trampoliny i zaczęłam się ubierać. Po głowie ciągle chodziły mi różne myśli. Głównie dotyczące jego wyjazdu. Na początku miałam nadzieję, że sobie żartuję, ale nawet tego nie odwołał. A ja wręcz przeciwnie powiedziałam, że może jechać na koniec świata. Równie dobrze mogłam powiedzieć żeby spadał na drzewo. Dlaczego nie mogę być jak babcia i mówić wszystkim prawdę nieważne jaka miała by być. No trudno. Możliwe, że tak będzie lepiej tylko muszę poczekać żeby się o tym przekonać.

Poszłam z nim do samochodu. Atmosfera się zmieniła. Powinnam się przyzwyczaić do tego, że przynajmniej raz dziennie Jaejoong zmienia się diametralnie. Zawsze wtedy, kiedy odwozi mnie do domu. Pomyślałam, że skoro i tak już jutro się nie zobaczymy będę mogła w końcu zapytać. Bo ile można się domyślać.

-Jaejoong powiedz mi prawdę, okej?- Spojrzałam na niego.

-O czym?

-Wiesz o czym mówię.

-Nie chcesz powiedzieć tego na głos?

-Dobra niech ci będzie. Chciałabym wiedzieć dlaczego tak jest?

-Ann nie mów do mnie zagadkami.- Uch, zaczynał mnie z wolna irytować. Najzwyczajniej unikał odpowiedzi. Ale dlaczego? Przez to jeszcze bardziej chciałam znać prawdę.

-To ty mówisz do mnie zagadkami!

-A teraz krzyczysz.

-Która dziewczyna by nie krzyczała musząc znosić twoje humorki! I w ogóle co mają znaczyć te całusy, co? Chcę wiedzieć wszystko i to teraz! Przedtem nie pytałam się o to bo zgodziłeś się mi pomóc, a ja nie chciałam być niewdzięczna. Zwłaszcza po tym jak powiedziałam ci po co tak naprawdę muszę to pokonać. Ale powiem co jedno jeśli dzisiaj też masz zamiar mnie pocałować to oberwiesz!- Założyłam ręce i czekałam na jego reakcję. Nawet odważyłam się przez chwilę na niego zerknąć. Wyglądał tak jakby nad czymś myślał. Nie możliwe. Czyżby udało mi się zagiąć wielką gwiazdę?

-Zacznijmy od tego, że te całusy jak to nazwałaś mogą coś znaczyć lub mogą nic nie znaczyć. To zależy od ciebie.

-Wow teraz dajesz mi wybór? Jakie to szlachetne. Chciałabym znać szczegóły.

-Na prawdę?

-Tak.

-I niczego się nie domyślasz.

-A czego miałabym się domyślać?- Domyślałam się, ale nie miałam zamiaru się dzielić z nim moimi przemyśleniami.

-No dobra.- Zgodził się i w sumie zamiast poczuć się lepiej poczułam, że wcale nie powinnam go pytać. Mogłam zostać przy swoich wymysłach. Zwłaszcza, że zatrzymał się na poboczu.

-Chcesz nas zabić! Zwariowałeś!- Co za facet i jego humorki.

-Uwierzyłabyś mi gdybym powiedział, że bardzo możliwe iż tak?

-Że co?- Spojrzałam na niego jak na kretyna.

-Widzisz. Już nie ważne.- Rzucił i wysiadł. Zrobiłam to samo. Dopiero teraz zauważyłam gdzie się zatrzymaliśmy. W połowie drogi do mojego domu. Na opuszczonej ulicy. Kompletna ciemnica i zero ludzi. Czyż to nie piękna okazja do nakręcenia filmu grozy. Szkoda tylko, że ja w ogóle nie czuję tutaj żadnej grozy. Widzę tylko całkowicie wkurzonego faceta, który patrzy na mnie co mnie peszy. Dlatego nawet nie jestem w stanie spojrzeć na niego. Cholera. Co tu się rozgrywa. Chciałam się tylko dowiedzieć po co ta cała gra. A wszyło jak zwykle. No trudno.

Podeszłam do niego bo on najwidoczniej nie miał takiego zamiaru.

-Obyś miał dobry powód skoro ciągle przedłużasz.- Rzekłam poważnie. Chociaż mój głos zdradzał mnie i fakt iż nie byłam tak odważna jak jeszcze przed chwilą.

-Oczywiście, że mam tylko nie wiem czy ty to zrozumiesz.

-Postaram się.- Skoro już zostałam tu wyciągnięta, może warto poczekać na coś sensownego. Oby to było sensowne i zrozumiałe dla mnie.

-Okej niech ci będzie. Dla pewności zapytam jeszcze raz. Czy na pewno chcesz to zrozumieć? Potem, raczej nikt tego nie cofnie.

-No weź przestań Jaejoong bo zaczynam myśleć, że to na prawdę coś poważnego.- Zaśmiałam się żeby rozładować napięcie. Nie musi być przecież aż tak poważny. Sama tego chciałam, ale nie tego żeby zamieniło to się w kłótnie. Po prostu chciałam być stanowcza i w końcu się czegoś dowiedzieć.- Chyba nie jesteś w jakieś mafii, co nie?

-Naoglądałaś się za dużo filmów?

-To powiedz!

-W tym rzecz, że ja nie będę nic mówił.- Popatrzyłam na niego przez jedną, krótką chwilę póki nie zostałam przyparta do samochodu. Wstrzymałam na chwilę oddech próbując się otrząsnąć.- Dobrze, że zmieniłaś zadnie.- Zanim zdążyłam zadać dość istotne pytanie Jaejoong już dotykał moich ust swoimi. Stałam jak posąg z otwartymi oczami. Dokładnie jak te kretynki z dram, które czasami oglądam. Jednak coś mnie od nich różniło. Ja na prawdę pozwoliłam mu się całować. Nie odepchnęłam go choć w głębi mojej świadomości wiedziałam, że tak nie powinno być. Oczywiście moja ciekawość właśnie do tego mnie doprowadziła. Do tego, że sama proszę się o więcej. Straciłam rozum przez faceta, którego nie potrafię rozgryźć.

Chwila zapomnienia szybko mija kiedy w mojej głowie pojawia się obraz mojej siostry. Małej dziewczynki, która nie powinna chodzić smutna, a uśmiechnięta. Wcale jej nie pomogę całując się z wielką sławą. On o niczym nie wie, a ja chcę żeby tak zostało. Gdyby się dowiedział wszystko by się pochrzaniło. Nic nie było by takie samo. W jego oczach nie zobaczę już nic innego jak współczucie. A tego z pewnością nie potrzebujemy. Właśnie dlatego odepchnęłam go od siebie drżącymi rękoma. Teraz to już całkiem nie będę mogła spojrzeć mu w oczy. A co dopiero coś powiedzieć. Nie mam pomysłu co mam mówić w takiej sytuacji jak ta.

-Powiedz coś Ann.- Jestem oszołomiona i tylko dlatego pozwalam mu by złapał mnie za ręce.- Mówiłem, że nie nikt nie będzie mógł tego cofnąć.

-Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu. Wiesz co zrobiłeś?

-Mam nadzieję, że obudziłem w tobie jakieś uczucia do mnie.

-O czym ty do mnie mówisz. Jakie uczucia. W ogóle jak to możliwe, że ty je w sobie obudziłeś? Oboje dobrze wiemy, że to beznadziejna sytuacja. Ja dźwigam ze sobą wielki bagaż.

-Od teraz nie musisz go dźwigać sama.

-Nie jesteś w stanie go nawet podnieść. I jak możesz tak mówić skoro nie wiesz nawet co w nim jest.

-Ann właśnie ci mówię, że cię polubiłem i to nawet bardzo. Myślisz, że obchodzi mnie co będzie tym bagażem?

-Myślę, że nie. I nie dam ci tego sprawdzić. A teraz proszę cię odwieź mnie do domu.- Chwyciłam za drzwi z zamiarem dostania do środka zanim rozkleję się przed nim i zobaczy, że tak na prawdę tak nie myślę. Niestety on mi w tym nie pomaga. Wręcz przeciwnie, jest uporczywy i nie pozwala mi wsiąść. Odwraca mnie w swoją stronę. Staram się patrzeć mu w oczy. Na szczęście jest dość ciemno by nie widział tego co jest w moich oczach.

-Tak jasne. Zaraz po tym jak powiesz mi prawdę i w końcu przestaniesz udawać.

-A może ja wcale nie udaję! Może mam cię po prostu dość!- Wykrzykuję w jego stronę te słowa nieprawdy z myślą, że to go odgoni, ale on marszczy brwi i dalej stoi pewien siebie. Cholerny dupek!

-Ćwiczyłem z tobą przez ponad cztery miesiące. Znam cię lepiej niż myślisz i na pewno nie mam zamiaru w to uwierzyć. Nie potrafisz kłamać Ann. A twoje oczy cię zdradzają.- Okej mam szczerze dość tego. Zwłaszcza tej rozmowy. I chociaż wiem, że właśnie robię najgłupszą rzecz i zarazem robię to co chcę. Postanawiam się do niego przytulić. Uczepić jak małe dziecko swojej zabawki.

-To bardzo trudne.- Wybełkotałam pomiędzy łzami jakie z siebie wylewałam.

-Wiem. Widzę. Ale będzie dobrze.- Głaskał moją głowę jednocześnie drugą ręką obejmując mnie. Nie wiem ile to trwało. Nie przeszkadzała nam nawet pogoda. Nic nie miało aż takiego znaczenia. Dobrze wiedziałam, że w domu czeka na mnie moja rodzina, ale chciałam też być przez chwilę szczęśliwa. Babcia zawsze powtarzała, że jeśli trafi mi się ktoś taki muszę zacząć myśleć o sobie. Dziś musi mnie zrozumieć.

-Już ze mną okey.- Wytarłam łzy z policzków.

-Cieszę się. Chodź zabiorę cię stąd.- Złapał mnie za rękę i otworzył przede mną drzwi auta. Zanim jednak wsiadłam do środka musiałam powiedzieć coś więcej.

-Nie chcę wracać do domu.

-Wcale cię tam nie zabieram.- Uśmiechnął się.