sobota, 16 stycznia 2016

G- Dragon- Władza absolutna cz.4


Przed wami ostatnia część. Od teraz wszystkie scenariusze będą publikowane na nowym blogu,jak tylko go przygotuje. Więc od dziś będa pojawiać się tu tylko rozdziały z BTS na które tak czekacie.

Beta: Ann Flo ;*




4 lata później
Sama nie wiem, po co tu przyszłam. Święta nie są dla mnie. Nigdy nie lubiłam patrzeć na szczęście wymalowane na twarzach innych ludzi. A zwłaszcza na małe, uśmiechnięte dzieci.
W końcu to tylko kolejny dzień w życiu. Po co się do niego aż tak przygotowywać?
Święta w Londynie są chyba najgłośniejsze. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego tu zamieszkałam.
Jeszcze trzy lata temu byłam pewna, że to dobry pomysł, by porzucić swój zawód i zająć się czymś innym.
Czymś, co nie jest związane z pozbawianiem ludzi życia.
Teraz stałam się zwykłą kobietą, mieszkającą w bloku i pracującą w firmie.
Kiedyś ojciec nazwał mnie kobietą skazaną na sukces, ale nie na szczęście. Znów miał rację.
Minęły cztery lata, a ja nadal czasami o nim myślę. Gdybym tylko chciała, mogłabym przekroczyć granicę.
Lecz ciągle zadaje sobie pytanie, po co miałabym to robić?
Chcę wierzyć, że Jiyong sobie radzi i wciąż mnie nienawidzi. Bo właśnie tak powinien był zrobić.
A może już zdążył się otrząsnąć po tym, co mu zrobiłam i założył sobie rodzinę. I tak, jak teraz większość ludzi, szykuje się do świąt?
Jeszcze nie wiem, gdzie spędzę dzisiejszy wieczór. Może na jakiejś imprezie, a może w domu. Razem z Ellen.
Gdy sprzedawałam dom chciałam dać jej sporo pieniędzy, ale ona powiedziała, że od początku była ze mną i ma zamiar zostać, póki jej nie wyrzucę. A nie chciałam jej wyrzucać. Wtedy byłabym całkiem sama.
***
-Więc, wesołych świąt.
-Wesołych świąt, proszę pani.
I co teraz?
Nie ,mam ochoty na nic, co znajduje się na stole, ale jem by Ellen nie pomyślała, że znów zrobiła coś na próżno.
-Powinnaś przestać mówić do mnie ,, pani".
-Więc, powinnam także mówić to, co myślę?
-Tak.
Chyba od początku potrzebowałam, żeby ktoś powiedział, co myśli o mnie.
W tym momencie.
Możliwe, że zaczynałam się gubić i nieco mnie to przerażało.
Spojrzałam na nią, bo chyba tego chciała.
-Pojedź tam. Może znajdziesz Jiyonga tam, gdzie go zostawiłaś?
-Wiem, że bym go znalazła. Rzecz w tym, że nie wiem, co miałabym mu powiedzieć.
-Ale i tak to zrobisz.
Czy zrobię?
Pojadę na północ, byle by go chociaż zobaczyć?
Wykazałabym się wtedy głupotą, ale chyba już jestem głupia.
A wystarczył tylko jeden uśmiech, by przerwać kolację i zabrać się za pakowanie.
***
Przekroczyłam granicę. Choć łatwo było się tu dostać, to o wiele trudniej znaleźć jedną osobę. Tyle, że ja wiem wszystko.
Wiem, gdzie go wysłałam. Mogłam tam pojechać w każdej chwili.


Ale nie chciałam.
Jeszcze nie teraz.
Może, gdy już będę wiedziała co robić i jak się bronić.
Z pewnością wycelowałby we mnie broń. A ja bym stała i na pewno nie przeprosiła. Po prostu nie zrobiłabym nic.
Dlatego jeszcze nie teraz. Nie w pierwszym dniu w tym miejscu.
Wysłałam go tutaj.
To miało być mniejsze zło.
Tak naprawdę to moja kara.
Kara za to, że kocham kogoś, kto chciał mnie zabić.
A ja jego.
To się nazywa czystą ironią.
***
W pierwszym dniu nie chciałam wychodzić z pokoju hotelowego. Choć wnętrze nie różniło się aż tak bardzo od tego, co na dworze.
Wszędzie strażnicy z bronią, gotowi wpakować cię do obozu za nic.
Nie byłam w więzieniu, ale tak się czułam.
Kiedy patrzyłam przez okno na wielki telebim, nie wiedziałam, kto jest bardziej głupszy. Dziwna kobieta, mówiąca o wiadomościach z tak bardzo wyczuwalną wrogością, czy raczej ludzie, którzy bili jej brawo.
Pomyślałam wtedy, że to miasto jest jak ja.
Ciągle w jednym przekonaniu, że nie ma innego wyboru, niż słuchać jednego głosu.
Nigdy swojego głosu. Nieważne, jak głośny by był.
***
Zachowywałam się dziwnie.
Byłam obojętna na wszystko. W niczym i w nikim nie szukałam zagrożenia. A zazwyczaj to robiłam nawet, jeśli wiedziałam, że jestem bezpieczna.
Co było śmieszne. Przecież wszyscy wokół nie byli ani trochę bezpieczni.
Przechadzając się po ulicy, obserwowałam ludzi. Możliwe, że nieświadomie czekałam, by zobaczyć jego twarz w tłumie. Ale to było tylko moje przeczucie. Tak naprawdę nie było żadnej osoby, choć trochę podobnej do niego.
Zbliżała się już noc.
Musiałam się uspokoić, więc weszłam do baru i zamówiłam coś mocnego.
Rozejrzałam się po wnętrzu.
Zauważyłam tu tylko kilkoro ludzi, i tak zajętych sobą przy szklance piwa. W kącie siedziało kilku żołnierzy.
Wiedziałam, że mnie obserwują i plotkują.
Chyba byłam tu pierwszą kobietą od bardzo dawna, a panowie wydawali się niewyżyci.
Postanowiłam nie zaczynać niepotrzebnych kłótni, więc zajęłam się swoim drinkiem.
Mijały minuty, które zamieniły się w godzinę. Możnaby powiedzieć, że w głowie zaczęło mi szumieć, lecz nie miałam zamiaru wychodzić.
Spojrzałam na barmana, czytającego gazetę, i zamarłam ze szklanką przy ustach.
-Mogłabym pożyczyć gazetę?
-A, proszę.
Wręcz wyrwałam mu ją z ręki. Jednak mnie ciekawiła tylko pierwsza strona.
Człowiek w białym mundurze do złudzenia przypominał mi Jiyonga. A im dłużej się wpatrywałam, tym bardziej wiedziałam, że to właśnie on.
Z nikim bym go nie pomyliła.
Zaczęłam w końcu czytać, a kiedy skończyłam, nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Po prostu wyszłam na zimne powietrze z nadzieją, że wszystko to, co teraz czuję, minie.
Tylko, że nie minęło. I nie wiedziałam jak sprawić, by zniknęło.
Wysłałam go tu. Zapewniłam wszystko, co trzeba, by zaczął z czystym kontem, a i tak jest poszukiwany.
***
-Znalazłaś go?
-Tak i nie wiem, co myśleć.
-Coś nie tak?
-Wszystko jest nie tak. Ta Korea jest jak więzienie, a Jiyong, zamiast stać się porządnym obywatelem, zniknął.
-Jak to zniknął?
-Ktoś, kto jest poszukiwany o podżeganie do buntu musi się ukrywać. Mogłam się domyślić, że w ogóle nie będzie tu pasować.
-Więc powinnyśmy go poszukać.
-Powinnyśmy? Nie chcę, żebyś tu przyjeżdżała.
-Ale ja chcę. To inny kraj i inne zasady w nim panują. Tutaj nie da się pracować samemu.
-Dobrze. Załatwię to. Ale nie będę czekać. Gdyby coś się stało, znasz moich informatorów. Oni zawsze będą wiedzieć, gdzie poszłam.
-To postanowione.
Rozłączyłam się.
Potrzebowałam pomocy i przyznałam to przed samą sobą. Znów działam z kimś, ale tym razem jestem bardziej pewna. Na tyle, ile mogę.
Chciałam go znaleźć. Zwłaszcza teraz, gdy wiem, że nie chcę żyć ze świadomością, że mogłam w końcu zrobić coś dobrze.
Myślałam długo i zaczęłam od osoby, która od początku miała się nim zająć. Albo chociaż mieć go na oku.
Teraz stałam przed domem tej kobiety. Dobrze wiedziała, że już tu jestem, ponieważ jej dom wyglądał tak, jakby nikt już w nim nie mieszkał. Jednak i tak zapukałam, ale drzwi okazały się otwarte, a kiedy weszłam, w środku panował totalny chaos.
Minęłam przewrócony stół, potłuczoną porcelanę i zmasakrowane poduszki.
Obeszłam cały dom, zaglądając wszędzie. Tylko przy jednych drzwiach się zatrzymałam. Widać było, że komuś bardzo zależało, by właśnie tutaj zajrzeć, ponieważ w metalowych drzwiach widać było ślady po kulach. A na górze była zawieszona tabliczka z jego imieniem.
Próbowałam otworzyć drzwi siłą, ale to nic nie dało. Użyłam jedynej wsuwki, która okazała się być użyteczna.
Pchnęłam drzwi i znalazłam się w małym pokoju. W przeciwieństwie do reszty domu, tutaj było dość kolorowo i czysto. Stąpałam po podłodze powoli, choć sama nie wiem, dlaczego. Wiedziałam tylko, że to na pewno był pokój Jiyonga. Jego zdjęcia stały na małej komodzie. Uśmiechał się na nich tak, jak nie uśmiechał się do mnie.
Zabolało mnie to, a nie powinno. W końcu na wszystko sobie zapracowałam.
Ale i tak jedno zdjęcie wzięłam ze sobą. Jeśli nie uda mi się go znaleźć, wolałam mieć po nim cokolwiek.
Otworzyłam też wszystkie szuflady i, oprócz jednej paczki papierosów schowanej w bieliźnie, nie było nic innego. Musiałam się kurczowo trzymać tej jednej poszlaki i podążać za nią.
Adres na paczce był kolejnym miejscem, które chciałam odwiedzić.
***
Oczywiście to musiała być wielka posiadłość. To oznaczało zawsze duże kłopoty.
Westchnęłam i zadzwoniłam.
Nikt mi nie odpowiedział, gdy mówiłam, że chciałabym z kimś porozmawiać. Dopiero po chwili na horyzoncie pojawił się barczysty facet w garniturze. Od razu stwierdziłam, że moją tu dużo ochrony, a ja jestem na straconej pozycji.
-Czego.- Odparł zirytowany.
Pokazałam mu papierosy.
-Chciałam się zaopatrzyć.- Posłałam mu uśmiech i naprawdę mnie wpuścił.
Nie zadawałam pytań, mogłam się tylko domyślać, gdzie idziemy. Byłam przygotowana na tą rozmowę, nieważne z kim miałabym ją odbyć. I tak miałam zamiar tego kogoś zdenerwować.
W końcu stanęliśmy przed wielkimi drzwiami. Facet w garniturze otworzył je przede mną i zaraz potem zatrzasnął.
Spojrzałam na nieznajomego, który wręcz ledwo mieścił się za biurkiem.
-Więc to pan.
-A pani to?
-Nie zdradzam swojego imienia na pierwszym spotkaniu.
Zwłaszcza, iż wiem, że dobrze zna moje imię. Ja pragnę poznać jego.
-I słusznie. Może pani usiądzie?
Usiadłam w wielkim fotelu, zakładając nogę na nogę i przy okazji poprawiając sukienkę.
-Przejdźmy do rzeczy. Chciałabym dostać więcej tego cudeńka, a wiem, że pan może mi to dać.
-Mogę, ale w ogóle nie przypominam sobie, bym gdzieś panią widział.
-Och, to dlatego, że wczoraj tu przyjechałam.
-Więc jest pani z Południa?- Zaciekawiłam tym go. Teraz już wie, że jestem kimś ważnym na tyle, by wbić mu nóż w plecy.
-To jakiś problem?
-Nie. Choć wolałbym wiedzieć, kto panią przysłał.
-Kwon Jiyong.
Wypowiedziałam to imię, a twarz mężczyzny nagle stała się mściwa. Czy teraz mnie zamknie?
-Przyszła pani spłacić jego długi?
-Nic z tych rzeczy. Nie znamy się na tyle dobrze, bym miała pomagać komuś, kto chciał mnie zabić.
-To dość ciekawe.
-Rozumiem, że się dogadamy.
-Poniekąd tak. Ale wydaje mi się, że nie będziemy mogli się zaprzyjaźnić.
***
Zanim zdążyłam mu odpyskować i nazwać dupkiem, zostałam zaciągnięta do jakiegoś pokoju i od tak wrzucona do środka.
-Świnia.- Mruknęłam, podnosząc się z ziemi.
Rozejrzałam się po mojej celi. Choć to wcale nie była cela, tylko najzwyklejszy pokój z wielkim łóżkiem, które ani trochę mi się nie podobało.
-W życiu się tam nie położę.
-Wcale nie musisz.
A jednak był tu jeszcze ktoś. Czyjś męski głos, ale nie wiedziałam czyj. Było tu za ciemno, a w pobliżu żadnego okna.
Póki nie zapaliła się lampka byłam pewna, że to nie może być on. Ten głos nie był do niego podobny, ale gdy światło padło na niego, poczułam, że cała krew odpływa mi z twarzy.
On tu był.


Jiyong stał przede mną.
Znalazłam go.
-Jiyong. Dlaczego w ogóle tu jesteś!?- Naskoczyłam na niego, wściekła głównie na to, że w ogóle tu jest.
-A ty? Co takiego zrobiłaś, że cię tu wrzucili?
-Nic, o czym musiałbyś wiedzieć.
-Jasne, skoro chcesz.- Mruknął i położył się na łóżku. A ją wciąż stałam w miejscu, próbując przeanalizować to, co się właśnie stało.
Zobaczyłam go, a on mnie i wcale mnie nie zabił. Chociaż w takich okolicznościach nie spodziewałam się tego. Myślałam, że będzie krzyczeć, ale on tylko wymienił ze mną te kilka słów i zachował się tak, jakby mieszkał tu, a ja weszłam do jego domu bez zaproszenia.
Czy poczułam się odrzucona? Z całą pewnością tak, ale nie wiedziałam, jak mam na to zareagować.
***
Pierwszy tydzień był tygodniem milczenia ze strony Jiyonga, mojej i pana Parka.
Całymi dniami siedziałam i nie raz próbowałam coś z siebie wydusić, ale rezygnowałam, bo i tak wiedziałam, że nie dostanę od niego odpowiedzi.
Był wściekły. Widziałam to po jego spojrzeniach, jakie mi posyłał. Ja nie potrafiłam być na niego wściekła, choć też miałam powód.
I szczerze nie wiedziałam, co dalej z nami będzie. Liczyłam dni, liczyłam godziny do następnego posiłku inaczej już dawno straciłabym rachubę.
W połowie ósmego dnia drzwi celi zostały otwarte i pojawił się w nich kolejny osiłek.
-Któreś z was.- Orzeka znudzony. Na te słowa nawet Jiyong podnosi się z łóżka.
Spojrzałam na niego. I od razu odpowiedziałam:
-Ja.
Facet złapał mnie za ramię, nie dając mi szansy na samodzielne wstanie. Wyprowadził mnie na korytarz. Starałam się nadążać za jego krokami, ale był zdecydowanie za szybki dla mnie.
Po raz kolejny wylądowałam na kolanach.
Piwnica przypomniała mi tę sytuację u Jiyonga. Wtedy zginął Seunghyun. A może teraz ja.
Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ już się domyślałam, co mnie czeka. Te dwa słupy służyły tylko do jednej rzeczy.
-Jesteś sukinsynem z wybujałą wyobraźnią, jeżeli myślisz, że tym zmusisz mnie do mówienia. Gdybyś grał fair, wydrapałabym ci oczy.
-Pewnie tak. W końcu na Południu jesteś najlepsza. Szkoda, że tak uzależniona.
Splunęłam mu prosto na buta, uśmiechając się. Za co zostałam pociągnięta do dwóch słupków.
Zostałam unieruchomiona, ale to nic nie zmieniało. Musiałam to przetrwać, bo z pewnością Jiyong przechodził przez to zbyt wiele razy. Może i nie wiem dlaczego, ale kiedyś musi mi coś powiedzieć.
Dziś nie powiem nic, jutro też nic nie powiem i do końca będę milczeć.
-Wiesz, że to może zaboleć. Moi chłopcy nie są delikatni.
-A ja nie potrzebuję łaski.
-Dobrze, więc...
Nigdy nie myślałam, że to może być ból, którego będę aż tak nienawidzić. Kiedy bicz uderzył o moją skórę zacisnęłam tylko zęby, by nie krzyknąć. Drugi raz też był okropny i wtedy poczułam ciepło krwi. Mojej krwi.
Zamknęłam oczy, ale to nie pomogło. Za trzecim razem wiedziałam, że już nic nie pomoże. I tak już nic nie czułam, ręce same się zaciskały i rozluźniały. Nie miałam sił i nie myślałam nawet o tym, by otworzyć usta. Zagryzłam wargę, aż poczułam krew.
Upadłam, ale się nie poddałam. Płakałam, ale nie nad sobą, tylko nad nim.
Nie liczyłam uderzeń, liczyłam tylko na to, by wreszcie zemdleć i to skończyć.


***


Obudziłam się, ale nie w tym samym pokoju. Leżałam na łóżku. Pod palcami czułam miękką pościel. Ale i tak wciąż najgorszy był ból pleców. Nie mogłam się ruszyć, choć wiedziałam, że muszę. Spróbowałam jeszcze raz i nagle poczułam coś na plecach.
Drobna kobieta przykładała mi coś do ran, lecz się nie odzywała.
-Ile czasu tu jestem?
Przed oczami pojawiła mi się jej twarz i dwa palce.
-Dwa dni?
Pokiwała głową.
-Nie mówisz?
Znów kiwnięcie.
Pomyślałam sobie, że powinnam się cieszyć, że spotkało mnie tylko to. A nie obcięcie języka.
Zamknęłam na chwilę oczy. Myślami byłam w tej piwnicy i przeżywałam to jeszcze raz. Chyba nigdy tego nie zapomnę.
Nie mogłam tu leżeć ani chwili dłużej. Chciałam go zobaczyć i upewnić się, że nie musiał przechodzić przez to, co ja. Nawet, gdyby mi o tym nie powiedział i tak pewnie bym go zmusiła.


Podniosłam się, odpychając ręce nieznajomej.
-Posłuchaj no. Nie będę tu siedzieć, więc oddaj mi koszulkę i otwieraj te pieprzone drzwi.- Zagroziłam jej, a ona przewróciła oczami, ale podała mi koszulkę. Może i nie była pierwszej jakości, ale nie musiałam się odsłaniać.
-Zaprowadź mnie do niego.
Popatrzyła na mnie niezrozumiale.
-Wiesz o kogo mi chodzi. Pokaż, gdzie to jest.
Spojrzałam na nią, gotowa zrobić jej krzywdę, jeśli mi odmówi.
Nie odmówiła.
Pokój okazał się być blisko.
Weszłam, a ona zatrzaskując drzwi, wepchnęła mi w rękę tubkę.
Szybko podeszłam, by zaświecić lampkę i na szczęście on tu był.
Po prostu sobie spał i wcale nie wyglądał, jakby ktoś zrobił mu krzywdę.
Usiadłam na brzegu łóżka.
Dopiero co spałam, dwa dni, a znów czuję się, jakbym przebiegła maraton.
Chciało mi się śmiać z samej siebie. Bo jestem tutaj i przechodzę przez to wszystko, a zamiast myśleć o wolności, myślę o nim i o tym, czy kiedykolwiek się do mnie odezwie.
Czy to od początku miało sens?
Nie uratuję nas, nie uratuję jego. Nie mam szans z tyloma ludźmi. Nie mam nawet pewności, czy to przeżuję.
Ale nie chcę płakać. Przecież zostało coś z dawnej mnie, co każe mi ciągle się nie poddawać.
Dlatego kładę się obok, a wręcz na krawędzi i zasypiam. Bo w tej chwili tylko to wydaje się najrozsądniejsze.
***
Budzę się, ponieważ wiem, że ktoś dotyka moich pleców i nie jest to najprzyjemniejsze uczucie. Jestem zaskoczona, że Jiyong w ogóle to robi. Z tej pozycji widzę tylko połowę jego twarzy. Nie odzywam się, bo nie chcę mu przeszkadzać. Ale i tak wie, że już się obudziłam.
Przeżywam kolejne zaskoczenie, gdy w końcu słyszę jego głos.
-Jesteś naprawdę głupia.- Uśmiecham się, bo on ma rację. Ostatnio zachowuję się naprawdę głupio.
-Nie musisz tego robić.
-Nawet nie próbuj wstawać. Już teraz nie jest dobrze.
-Chcę zobaczyć.
-Nie...
Ignoruje jego sprzeciwy. Próbuję powtórzyć mój wysiłek z wczoraj. Jiyong tylko patrzy. Wciąż jest zły. Bez jego pomocy narzucam na siebie koszulę, którą wcześniej musiał ze mnie zdjąć. Pomimo bólu, który towarzyszy mi przy każdym ruchu rąk, udaje mi się odepchnąć i stanąć na nogach.
Nie czuję pleców, ale teraz i tak wydaje się być lepiej, niż ostatnio. Jestem w stanie powoli dotrzeć do łazienki i stanąć przed lustrem.
Odwracam się zamkniętymi oczami, a kiedy widzę pełno rozcięć i strupów, mam ochotę krzyczeć. Tak naprawdę nie widać, gdzie zaczęła się jedna rana, a gdzie skończyła. W niektórych miejscach wciąż wypływa świeża krew. I nawet teraz nie myślałam o sobie, ale o nim.
Jiyong stoi w drzwiach ze spuszczoną głową. Tylko dlatego, że jestem prawie naga. A może dlatego, że także nie chce na to patrzeć.
-Też masz coś takiego?
Gdy zapytałam spojrzał na mnie wzrokiem, który nie wyrażał kompletnie nic.
Nie musiał odpowiadać.- Będziesz ze mną rozmawiać? Wiesz, że twoje milczenie jest dziecinne. Jeśli chcesz żebym przeprosiła... zrobię to.
-Nie o to chodzi.- Wyszedł z łazienki, a ja za nim.
Jiyong siedział na łóżku i patrzył się w swoje dłonie po czym z powrotem na mnie. Czułam, że to będzie ciężka rozmowa. Sam na sam.
Znalazłam krzesło i usiadłam.
-Zabiłaś Yeon.
-Tak.
-A mnie nie. W sumie nie chcę wiedzieć, dlaczego. Mało pamiętam.
-Chcesz żebym ci wszystko opowiedziała?
-Nie. Po prostu spraw, byśmy przeżyli.
-Staram się, ale...
-Ale co?- Powiedział to tak zimnym tonem, że zdecydowałam mu o tym nie mówić.
-Tylko poczekaj.
-Mamy mnóstwo czasu.
Też tak sądziłam, póki drzwi znów się nie otworzyły.


***
Mijały dni. W końcu przestałam je liczyć. W drugim tygodniu postanowiłam porzucić myślenie, a zająć się spaniem.
Dziwię się, że przeżyłam to jeszcze trzy razy.
Wciąż milczałam i tym denerwowałam ich najbardziej.
Nieznajoma dziewczyna wciąż opatrywała mi rany. Chciałam wierzyć, że to coś daje, ale kiedy wczoraj spojrzała na mnie ze łzami w oczach i wyszła tylko po to, by wrócić z nowymi nićmi, nawet ja przestałam wierzyć.
A Jiyong za każdym razem patrzył tak, jakbym go zawiodła. Dla niego wciąż robiłam coś źle.
Wróciłam do niego o trzeciej w nocy, po pięciu dniach nieobecności. Jak zawsze spał. A ja, jak zawsze, nie chciałam go budzić. Właściwie zamierzałam się położyć, ale nagle otworzyły się drzwi, a ja wiedziałam co to oznacza.
Serce podeszło mi do gardła. Nie miałam siły na kolejne biczowanie. Poza mną został tylko on.
Już miałam się zerwać, by powiedzieć to, co zawsze. Tyle, że tym razem ręka Jiynga zacisnęła się na moim nadgarstku.
Oboje patrzyliśmy w drzwi. Na szczęście ktoś tylko wrzucił bandaże do środka, a wtedy Jiyong puścił moją rękę i opadłam na łóżko.
Wiedziałam, że usiadł za mną. Z wielkim grymasem bólu na twarzy pozwoliła by ściągnął mi koszulę. Słyszałam jak sapnął, a zaraz potem zaczął zmieniać mi opatrunki.
Wtedy, w tamtym momencie płakałam dla siebie. Całkiem bezgłośnie. Po prostu łzy leciały i nie mogłam ich zatrzymać.
Nawet, kiedy już skończył, ja wciąż siedziałam. Czułam się żałośnie pokazując, że w ogóle płaczę. Nie odwróciłam się.
Poczułam tylko jego ciepłe usta na moim ramieniu. To jak zgarniał moje włosy i pocałował kark, a zaraz potem zniknął.
Wstałam, by go poszukać. Nie chciałam, żeby teraz odchodził. By kiedykolwiek odchodził.
Łzy przysłoniły mi widok i wpadłam na niego.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Moje zapłakane, a jego niesamowicie ciemne.
Zanim zdążyłam przeprosić za wszystko, jego usta zaatakowały moje usta. A dłonie unieruchomiły mi twarz. I tak nie chciałam się wycofać. Chciałam trwać w tym wiecznie, nawet jeśli to miałby być tylko sen.
Wydawało się, że powietrze w tym małym pokoju nagle zgęstniało, a temperatura skoczyła o dobrych kilka stopni. W ogóle mi to nie przeszkadzało.
-Lubiłem twoje długie włosy.- Szepnął mi blisko ucha, po czym zaczął lekko ssać skórę na szyi. Odchyliłam głowę do tyłu, choć nawet przy tym czułam ból. Ignorowałam to. Chciałam to zrobić z nim, teraz. Ból nie był ważny, tylko usta Jiyonga na mojej skórze.
Złapałam się jego koszuli, by nie stracić równowagi, co chyba zauważył.


-Nie powinienem. Jesteś słaba.
Nie chciałam tego słuchać. To nie mogła być jego wymówka. Denerwowało mnie to, że na prawdę byłam słaba. Nigdy nie powinnam była się taka stać. Nie na jego oczach.
-Na szczęście wciąż decyduję sama za siebie.
Przyciągnęłam go do siebie, na powrót całując.
Pozbyłam się jego koszulki, która upadła gdzieś pod nasze nogi.
Ręce Jiyonga błądziły po moim ciele, celowo omijając plecy. Uśmiechnęła się i przylgnęłam jeszcze bliżej jego ciała.
Przesuwaliśmy się na oślep w stronę łóżka. W końcu Jiyong zatrzymał się, dysząc.
Wiedziałam, że się zastanawiał, jak sprawić by mniej bolało, ale tak się nie dało. Po prostu złapałam go za ręce i położyłam na swojej talii. Zaczęłam się powoli przechylać z jego pomocą.
Jiyong cały czas patrzył na mnie tak, jakbym zaraz miała się rozlecieć w jego dłoniach. A ja nie potrafiłam przestać się uśmiechać. Nawet, gdy poczułam zimno pościeli pod sobą nie umiałam stwierdzić, czy bolało, czy nie.
Jiyong zawisł nade mną wpatrując się w moją twarz tak, jakby chciał coś powiedzieć.
Dotknęłam jego ramion, powoli kierując dłonie w dół. Czułam pod palcami każdy mięsień i coraz cięższy oddech.


-Nie jesteś już wściekły?- Zapytałam niepewnie.
-Już dawno nie jestem.- Pochylił się, by mnie pocałować. Tym razem inaczej. Nigdzie się nie śpieszyliśmy. Chociaż powinniśmy.
Jęknęłam, gdy lekko przygryzł moją wargę, po czym się uśmiechnął i zniknął mi z pola widzenia. Tylko po to, by pozbawić mnie reszty ubrań. Chciałam mu pomóc, ale wolałam się nie ruszać.
Po chwili czułam tylko jego delikatne pocałunki.
Ustami zbliżał się coraz szybciej do tego jednego miejsca.
Zacisnęłam dłonie na pościeli, kiedy jego język zataczał we mnie powolne kręgi.
Jęczałam bezwstydnie i próbowałam uspokoić oddech, ale miałam wrażenie, że w pokoju jest coraz mniej powietrza. Nie pamiętam, kiedy skoczyłam w przepaść, wiem tylko, że całkowicie się rozbiłam.
Jiyong pojawił się nade mną i przywarł do moich ust. Nie dał mi czasu, by odpocząć, choć czułam ogromne zmęczenie. Nie byłam w stanie nawet podnieść rąk, by go odepchnąć.
Wciąż na nowo atakował moje usta, drażniąc moje podniebienie.
Na naszych ciałach już dawno lśniły krople potu.
W końcu oderwał się ode mnie i patrzył na moją twarz.


Z wielkim trudem podniosłam dłonie i położyłam na jego policzkach. To wszystko wciąż nie wydawało mi się prawdziwe, ale on tu był i to mi wystarczało.
Uśmiechnęłam się lekko.
A on po prostu zaczął płakać. Nie mówiłam nic, po prostu ścierałam każdą łzę, póki nie przestały płynąć.
Złapał moje dłonie i pomógł mi wstać. Zatoczyłam się, wpadając na niego.
Stanęliśmy pod prysznicem.
Jiyong odkręcał wodę, gdy ja stałam opierając się o ścianę. Po czym obrócił mnie, wycisnął odrobinę żelu na ręce i zaczął namydlać moje ciało. Zaczynając od ramion, schodzą powoli niżej, na piersi.
Zamknęłam oczy. Chciałam się na nim wesprzeć, ale nie miałam na to sił. Stałam tylko dzięki pomocy jego silnych dłoni, które utrzymywały mnie w pionie, gdy dotykał każdej części mojego ciała tak, jakbym miała się zaraz rozlecieć. Doskonale wiedziałam, że od początku nie chce dotykać moich ran.
Nie patrzyłam pod nogi, ponieważ i tak wiedziałam, że zabarwiałam wodę na czerwono.
Zamykałam oczy, kiedy Jiyong zawijał mnie w ręcznik. Ale nie mogłam od tak skończyć tego dnia.
Chciałam mu powiedzieć. W końcu już nie było powodów, by ukrywać to, co i tak stało się oczywiste.
-Kocham cię.
Powiedziałam te dwa słowa, które wciąż ciążyły mi. Nie wiedziałam o tym wcześniej, ale to właśnie to. Ten cały stres i to, jak aż za bardzo się starałam. Tu już nie chodziło o wybaczenie, czy też zrozumienie. Teraz ważna była jego odpowiedź, której wciąż mi nie dał.
Za to znów mnie pocałował. Tym razem delikatnie i z pasją. Nie zachłannie, ale tak, jakbyśmy się nigdzie nie śpieszyli.
Wtedy też pierwszy raz nie uważał, tylko przyciągnął mnie do swojego ciała i przytulił.
Nie miałam pojęcia, co przyniesie nowy dzień, ale z powrotem zaczęłam wierzyć.
***
Obudziłam się w pustym łóżku. Ręka Jiyonga nie trzymała już moje ręki. Myślałam, że poczuję, gdy mi się wymknie, ale jednak to przespałam.
Zamknęłam oczy, wściekła na siebie, że w ogóle na to pozwoliłam. Powinnam była to przewidzieć.
Teraz on jest tam, a ja tutaj.
Naprawdę nie żartował, kiedy mówił, że następnym razem on to zrobi. I choć rozsądek mówi mi, że to dobre rozwiązanie, to jednak czuję kompletnie inaczej.
Serce i rozum nigdy się ze sobą nie pogodzą.
Westchnęłam z frustracji i w tym samym momencie podniosłam się z łóżka, kiedy drzwi się uchyliły. Myślałam, że zobaczę w nich Jiyonga, dlatego zerwałam się szybciej, ale to nie był on.
Przeraziłam się, bo pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy to to, że on już nie żyje.
Chciałam krzyknąć i zapytać, co mu zrobili, ale to nie byłoby mądre posunięcie.
Gość uśmiechnął się, a ja myślałam tylko o tym, by go zabić.
Znów. Zrobiłabym to.
-Ruszaj się.- Rozkazał, więc poszłam, a raczej dałam się pociągnąć. Szarpanie się nie miało sensu. Nie miałam siły i tak nie o to w tym wszystkim chodziło. Chciałam zobaczyć jego, a nie pistolet z bliska.
I zobaczyłam.
Spodziewałam się wszystkiego. Tak naprawdę w tamtym momencie myślałam o wszystkim. O tym, że znowu musiałabym przechodzić przez to okrutne bicie, albo nawet coś nowego. Nie wiedziałam tylko jednego.
Że będę musiała patrzeć. Kiedyś rzecz, która była dla mnie jedną z najważniejszych teraz jest czymś najtrudniejszym. Pomimo tego, co w życiu widziałam, nie wyobrażałam sobie tego w taki sposób.
Teraz wiem, że to nie były te właściwe osoby. One nic dla mnie nie znaczyły, a Jiyong tak.
-Teraz, któreś z was zacznie gadać, albo dziś ktoś zginie.
Wielki goryl uśmiechnął się podstępnie do drugiego, który stał przy aparaturze.
-Nic im nie mów.- Wychrypiał tak, jakby już miał dość.


Zaczęłam szybko myśleć, jakby go ściągnąć z tego krzesła. A kiedy okazało się, że nikt i nic nie zatrzyma tego, co się tu zaraz stanie, zrobiłam coś, co i tak nie miało sensu.
Zerwałam się z krzesła i zaatakowałam tego, który mnie tu przyprowadził. Nie myślałam logicznie. Kierowała mną adrenalina i wściekłość. Zadawałam ciosy i nie pamiętam skąd w ogóle we mnie tyle siły.
Byłam gotowa go zabić. Zmasakrować i zniszczyć.
Od początku byłam ofiarą, choć przyszłam tu w przekonaniu, że jestem zwycięzcą.
Wcale nie poczułam tego, jak zostałam zrzucona z tego dupka.
Z powrotem trafiłam na swoje krzesło, ale tym razem przywiązana. Wciąż wręcz wylewała się ze mnie wściekłość.
-Suka.
-Sukinsyn.- Odpowiedziałam mu. Patrzyłam mu w oczy wzrokiem pełnym nienawiści. A on po prostu starł krew i zaczął się śmiać.
-Lepiej, żebyś powiedziała, kim jest twój tatuś.
Splunęłam mu w twarz.
-Nigdy ci tego nie powiem. Chyba, że...- Popatrzyłam na Jiyonga.
-To się nie uda.- Oznajmił.
Faktycznie nic nie mogło się udać. Mogłabym im powiedzieć, ale i tak potem by nas zabili. Wolałam wciąż myśleć nad rozwiązaniem, niż podawać im jakiekolwiek informacje.
Niestety nawet zaciśnięcie oczu nic nie dało. I tak słyszałam, jak przez jego ciało przechodzi prąd.
Co sobie myślałam?
Chyba to, że to nie dzieje się naprawdę. Ale działo się, choć tego nie widziałam, bo po prostu nie chciałam patrzeć na to, jak robią z niego warzywo.
Co było teraz słuszne?
Tego też nie wiedziałam.
Pragnęłam tylko tego nie słyszeć i nie być tu.
Na koniec okazało się, że oboje zginiemy. Powinnam była rozegrać to inaczej, niż przekraczać próg tego domu. Wciąż nie wiem, dlaczego on tu jest i dlaczego zaczął brać jakieś świństwo. Chyba tak naprawdę nie potrzebowałam tego wiedzieć.
-Nadal chcesz milczeć?
Warknął do mnie.
-On długo nie wytrzyma.
Odważyłam się spojrzeć i od razu tego pożałowałam.
Jiyong już prawie nie kontaktował, ale wciąż patrzył na mnie. Był cały mokry, a krew spływała z jego rany na głowie.
Chociaż próbował coś do mnie powiedzieć. Powstrzymać mnie, ja wiedziałam, że to już bez znaczenia.
-Powiem ci.
-Co?
-No powiem, tylko nie tutaj. Nie, jeśli on nie pójdzie z nami.
-Dobrze, więc niech w końcu się dowiemy.
Wstałam, cały czas patrząc jak wleką go za mną, bo sam już nie jest w stanie iść.
Chciałam nam pomóc i ciągle o tym myślałam, ale każdy plan miał wadę. A tu nic nie mogło mieć nawet rysy. Już teraz było źle, nie potrzebowałam pogarszać sytuacji. Dlatego po prostu byłam wściekła na siebie.
***
O piątej nad ranem obudziłam się.Chociaż nie pamiętam, bym w ogóle zamknęła oczy. Wciąż leżałam obok Jiyonga, który spał pewnie tylko dlatego, że po prostu nie miał siły. A jednak za każdym razem, gdy chciałam wyjść z łóżka, to przyciągał mnie z powrotem do siebie. Było mi duszno, ale nie chciałam go budzić. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak wpatrywanie się w sufit i słuchanie ciszy. Wolałam chociażby chodzić po pokoju, może wtedy bym tyle nie myślała.
I robiłabym to dalej, gdyby nagle coś nie uderzyło o drzwi.
Niewiele myśląc, zerwałam się z łóżka i podeszłam. Słyszałam podniesione głosy i pomyślałam tylko o jednym.
By zacząć krzyczeć.
Jiyong podniósł się i podszedł do mnie. Nie widziałam jego twarzy, ponieważ światło lampki nie docierało tutaj, ale wiedziałam, że to nasza jedyna szansa. Oboje to wiedzieliśmy.
Zaczęłam krzyczeć i walić pięściami w drzwi. W życiu nigdy bardziej się o nic nie starałam, jak o to, by te pieprzone drzwi się otworzyły.
Nie mam pojęcia, ile minut minęło, zanim ktoś po drugiej stronie krzyknął, byśmy się odsunęli.
Z pomocą Jiyonga odsunęłam łóżko, by się za nim schować. Zaraz potem resztki tynku przeleciały nad naszymi głowami.
-Nic ci nie jest!?- Usłyszałam głos przy moim uchu.
Kiedy zobaczyłam Ellen byłam bliska płaczu na tyle, by mój wzrok się rozmazał. Zabrakło mi słów, więc tylko pokiwałam głową.
-Zaraz was stąd wyprowadzę.
Tak, właśnie tego chciałam. Nigdy się nie modliłam, ale teraz podziękowałam Bogu za to, że mnie posłuchał.
Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie ciągle nad głowami mijały nas kule. Ellen nas osłaniała, a ja tylko potrafiłam patrzeć na to, co się dzieje. Byli tu prawie wszyscy, którzy mieli u mnie dług. Teraz go spłacali, a niektórzy samym życiem. Czułam, że powinnam im pomóc, co w takiej sytuacji było absurdem.
-Ellen.
Zatrzymałam się. Nie mogłam od tak uciec. I nie zamierzałam tak zginąć.
-Muszę coś zrobić. Zabierz go i poczekajcie.- Powiedziałam całkiem poważnie.
Przez chwilę się wahała.
-Dobrze.
Zgodziła się, ale Jiyong zacisnął swoją dłoń na moim nadgarstku.
-Daj spokój. To nie jest już nasza walka. Chodźmy stąd.
Naprawdę chciałam z nim pójść. Chciałam pójść i nie przejmować się ofiarami. Miałam nie zabijać już nigdy, ale tego też nie mogłam. W tej chwili sama nie do końca rozumiałam siebie. Po prostu taka byłam i wolała zarzucić tę głupotę mojemu charakterowi.
-Nie mogę. Po prostu na mnie czekaj.
-Helikopter jest na dachu. Masz mało czasu. Za dziesięć minut już nic tu nie zostanie.
-Zdążę.
Zabrałam jego dłoń. I poszłam szukać tego drania.
Naprawdę chciałam się odwrócić, a kiedy spojrzałam ich już nie było.
Zabrałam broń z ziemi i poszłam dobrze mi znaną drogą. Szłam tędy ostatni raz i ten jeden raz wcale nie czułam się, jak ta zła. Może to dlatego, że te wydarzenia zmieniły coś w mojej głowie, albo dlatego, że ciągle myślałam.
A teraz nawet nie próbowałam myśleć.
Zabijałam każdego kto stanął mi na drodze i trwało to sekundy. W końcu znalazłam Parka otoczonego tymi samymi ludźmi, którzy stworzyli mi tysiąc nowych blizn.
Tchórze.
Tylko to mi przyszło na myśl, gdy widziałam, jak próbują uciec. Ale z natury wiem, że takim ludziom się nie udaje.


Strzelałam celnie, aż w końcu nie został mi nikt, a wokoło nie było drogi ucieczki.


Tylko ja i on. Tak jak chciałam od początku.


-W końcu role się odwróciły.- Podniosłam pistolet, celując w głowę.
-I tak powinnaś zginąć.
-Więc dlaczego tu stoję? A ty uciekasz.
-Przebiegła z ciebie suka. Ukrywałaś się. A u stóp miałaś cały kraj.
-Miałam. Ale i tak nie wiedziałbyś, o co naprawdę chodzi.
Wystrzeliłam w jego nogę.
Upadł.
Podeszłam do niego.


-Podobno informacja to klucz do życia. A ty nie posiadasz żadnych.
Strzeliłam i patrzyłam, jak umiera. Jego męki trwały sekundy, a moje cały miesiąc.
Nie powinnam była, ale odetchnęłam z ulgą.
Może i byłam przegrana, ale jednak inni patrzyli na mnie jak na zwycięzcę.
Kiedy unosiliśmy się nad ziemią, znów powiedziałam sobie:
-Nigdy więcej.