To tak na pocieszenie, smutam, że jutro muszę iść do szkoły.
Biegłam
na zbity pysk ble by być już na miejscu. Oby to nie było nic
poważnego.
-Jestem!
Jakie mamy straty! Gdzie cię boli, co się stało i jak?- Próbowałam
się dowiedzieć czegokolwiek, ale ten się tylko gapił na mnie tymi
wielkimi oczyskami. Co nie ułatwiało sprawy bom rozkojarzona byłam.
-Czekaj
pomogę ci wstać.- Podałam mu rękę i zamiast się ruszyć to
pociągnął mnie na dół, że usiadłam sobie niebezpiecznie
blisko. Przynajmniej może puści bo to zaczyna boleć.
-Tu.-
Wskazał miejsce gdzie jest serce. Nadal nie do końca kminiłam o co
kaman.
-Ale,
że co ,,tu''.- Bardziej jaśniej. Ja nie ogaraniam jak jestem
przerażona.
-Pytałaś
się gdzie mnie boli to pokazuję – tu.- Dobra zatkało mnie
całkowicie. On nie ma zawału, co?- I to wszystko przez ciebie.- No
i jeszcze się uśmiecha. To nie normalne ja bym mordę darła.
-Ale
przecież ja … to tylko 4 okrążenia. Dobra wiem, że to przeze
mnie. Nie wiedziałam, że się tak zmęczysz, nie jestem lekarzem.
Aj no bo to nie miało tak być.- Chciałam jeszcze dokończyć moje
przeprosiny. Ale on zamknął moje usta w pocałunku. Jednym słowem
dobrze, że siedziałam, a nie stałam. Po chwili odsunął się ode
mnie.
-Przemyśl
to jeszcze raz. Obiecaj.
-Ale
… .
-Po
prostu obiecaj.
-Dobrze
obiecuję.- Wstał i poszedł tak bez żadnego wytłumaczenia tego co
się tu rozegrało. Z tego wszystkiego to nawet się nie zapytałam
co ja dokładnie mam przemyśleć. Mogłam się domyślić, że coś
się stanie. Zbyt długo wytrzymał jak na sam początek. Cholera
dałam się podejść … znowu. Dźwignęłam się z tej ziemi.
Zabrałam torbę i poszłam wściekał do domu. Nie no nie ma bata,
kiedyś oszaleje i nawet porządny psychiatry i izolatka nie pomogą.
W expresowym tempie wręcz doleciałam do chaty. Trzasnęłam
drzwiami i poszłam po piwo z lodówki.
-Już
jesteś? Coś szybko. Słyszałam od Iz, że znów zaczęłaś
biegać. Po co to robisz i tak jesteś jak patyk jeszcze tam
zasłabniesz.- Co za nowość. Słyszę to za każdym razem. Choć
wolę by myślała, że robię to niż, że w jakimś jej sensie
,,spotykam'' się z sąsiadem, który nawiasem mówiąc mieszka sam z
kolegą. Też powinnam ich opuścić. Wracając do narzekań to ja
też mam swoją odpowiedź.
-Biegam
bo lubię.
-Jak
zawsze. A skoro bierzesz dla siebie to weź dla swojej koleżanki.
Siedzi w twoim pokoju i czeka na ciebie.- No i świetnie akurat muszę
z kimś pogadać. Wbiegłam po schodach i zamknęłam za sobą drzwi
do pokoju.
-Przestraszyłaś
mnie!- Powiedziała. Rzuciłam jej piwo do ręki i walnęłam się na
łóżko.
-Co
ty wyprawiasz Em?
-Teraz
nic, ale już od jutra zaczynam coś przemyślać.
-Oookej,
a co konkretnie?- I to jest dobre pytanie.
-A
gdybym ja tylko wiedziała.- No tak, zawsze chodzi o to. Zerwałam
się z łóżka.- Ty kobieto to oczywiste, że chodziło mu o to czy
z nim będę!
-No
wiedziałam, że chodzi o niego. Weź mi opowiadaj to natychmiast.-
Po opowiedzeniu tego wszystkiego Izzy zaczęła urządzać wariację.
Za to ja stoję ciągle w tym samym miejscu i nie mam pojęcia co
myśleć i robić. Wróciłam do samego początku. Spróbować czy
nie spróbować o to jest pytanie. Wiem tyle, że na pewno to
przemyślę. Poczekam i zobaczę jak bardzo mu zależy na mnie, na
nas.
*
* *
Tym
razem ani impreza, szczekający pies czy moi rodzice zmusili mnie do
wstania z ciepłego łóżka. Ktoś uporczywie próbował zdemolować
mi okno. No wszelki wypadek wzięłam coś twardego by też rzucić w
tego kogoś. A później po gliny i koniec pieśni. Zakradłam się
pod okno i wysunęłam rękę żeby je otworzyć. Nie spodziewanie
wpadł do pokoju jakiś kamyk i poleciał pod same drzwi. Podniosłam
się i na ślepaka rzuciłam tym co miałam w ręce.
-Chcesz
mnie zabić!- Wytężyłam wzrok by coś dostrzec. I co on tu robi.
-O
to samo mogę ciebie zapytać. Wiesz która godzina jest?
-Za
20 szósta. Chcesz się spóźnić.
-Przecież
jest niedziela, a niedziele mam wolne. Nawet gdybym chciała to nie
zejdę bo obudzę rodziców.- Hehe co za pech na moją korzyść.
-To
wyjdź przez okno.- Jeszcze mnie nie powaliło do końca. Oceniając
wysokość do pokonania to jest … wysoka, a mi to wystarcza by
zrezygnować.
-No
ciekawe jak niby. Nie świruj i idź spać.
-Złapie
cię.- Nie no kurde na Romea i Julię mu się zebrało. Ja nie jestem
tak głupia jak ona.- No co nie mów, że się boisz, a może mi nie
ufasz.
-Raczej
chodzi zdecydowanie o to drugie.
-A
ja tam myślę, że o to pierwsze. Chcesz pokazać swojemu uczniowi,
że trzeba się poddać.- No on nie jest moim uczniem to po pierwsze,
a po drugie to tylko kolega który pobiera darmowe lekcje i nic
więcej. Ale nikt nie będzie mi wmawiał, że się boje, tak to nie
ma.
-Dobra,
a jak zginę przez ciebie to cię zabiję.- Taaa chyba coś
poplątałam. Tak czy siak ktoś mu dokopie w moim imieniu.
Przebrałam się w coś wygodnego i stanęłam przed tym oknem. Każdy
by się bał na moim miejscu.
-Ok
to lecę.- I se poleciałam prosto w jego ręce. Bałam się otworzyć
oczy. Czy ja jeszcze żyję czy to niebo.
-Widzisz
przeżyłaś. Nie było wcale tak źle.
-Yyyy
możesz mnie już postawić.
-Tak,
już.- Nareszcie stałam na pewnej ziemi. Wyskoczyłam przez okno jak
przestępcy w filmach, a i tak nic do mnie nie dociera. Ale t nie
ważne.
-To
co idziemy.- Przeszliśmy, a w sumie to przebiegliśmy spory kawałek
aż do samego parku. Zdecydowałam też zagrać z tymi dziećmi.
-Czemu
akurat musimy grać z nimi.- Zaczął narzekać szybciej niż się
spodziewałam.
-A
więc musisz się przyzwyczaić. Też będziesz marudzić jak dadzą
ci kogoś kogo nie lubisz do drużyny, hę?- Jak dziecko, bez lizaka.
Zaciągnęłam go i kazałam zagrać. Zgodził się dopiero po tym
jak mnie też wciągnął w to. To było całkiem zabawne. Rżałam
za każdym razem gdy się wywalał póki sama się nie wywaliłam na
prostej drodze.
-Cholera.-
Czemu ta kostka tak boli. Teraz akurat muszę mieć problemy.
-Nic
ci nie jest, a mówiłem żeby nie grać z tymi dziećmi.- Co za
człowiek, przecież to tylko nie winne dzieci.
-Bo
akurat to one zrobiły to specjalnie. Nie dramatyzujmy, powinnam
wstać.- Próbowałam jak mogłam, ale to bolało i nie dałam rady.
Chyba będę musiała poczekać na jakąś pomoc.
-Właź,
poniosę cię.
-No
ja nie wiem. Ciężka jestem.- Nie powiem, żebym nie chciała wręcz
mi nie wypada. Patrząc na moje położenie to raczej nie mam wyboru.
-Nie
mamy aż tak daleko. Dam radę.
-Ech
niech ci będzie.- Weszłam na jego plecy i zanim się obejrzałam
bez krępacji szliśmy wśród ludzi. Zakryłam się włosami tak
żeby nikt mnie nie widział. Co by się tu strasznego działo gdyby
ktoś zobaczył nas razem, a co dopiero TAK. Po 30 minutowym spacerku
ze mną na ramionach znalazłam się pod domem.
-Powinnam
się doczłapać, więc dzięki za pomoc.
-Nie
ma za co.- No dziwnie się czuje. Nie mam jak mu się odwdzięczyć.
A do środka go nie zaproszę bo bym życia potem nie miała.
-Poczekaj!-
Podeszłam do niego i tak jakoś wyszło, że dałam mu całusa w
policzek.- Naprawdę dzięki, że chciałeś mnie targać aż tutaj.
To na razie.- W szybkim tempie poleciałam do środka i zamknęłam
szczelnie drzwi. Moje serducho za moment mi wyskoczy i stanie obok.
Nie no muszę wykonać telefon do Iz w bardzo ważnej sprawie, to nie
może czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz